Chlewiński Zdzisław ks. - Myśli o śmierci, Zdrowie i medycyna, 2. Śmierć

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Myśli o śmierci

Ks. Zdzisław Chlewiński

 

Tygodnik Katolicki NIEDZIELA, Edycja zielonogórsko-gorzowska, nr 44 - 48/2003

 

 

 

Myśli te dedykuję pamięci ks. Bogusława Szylkina

 

 

Myśli, które wyrażam w niniejszym szkicu, nie są nowe, wszystkie one w różnych postaciach zostały już wielokrotnie wypowiedziane przez różnych autorów. Wiemy, że są pytania, na które nie ma odpowiedzi zadowalających, a jednak wciąż pytamy. Człowiek jest bowiem jedyną istotą żywą, która wie, że umrze i potrafi snuć na ten temat rozważania, zdając sobie sprawę z tego, iż są to tylko ludzkie myśli o tym, co jest dla nas Tajemnicą.

Zjawisko śmierci rodzi podstawowe pytanie egzystencjalne: Co stanie się ze mną i z innymi po śmierci? Artykulacja pytań i nawet niewystarczających odpowiedzi jest potrzebą naszego umysłu. Współcześnie zjawisko śmierci stało się przedmiotem dociekań medyków, filozofów, teologów, a ostatnio rozwinęła się odrębna interdyscyplinarna nauka zwana antropotanatologią, a także psychotanatologią; ta ostatnia głównie analizuje różne postawy człowieka wobec śmierci. W szkicu przedstawiam kilka dość luźno z sobą powiązanych refleksji; łączy je wspólny mianownik – dotyczą one śmierci.

1. W kategoriach biologiczno-medycznych śmierć jest nieodwracalnym zaprzestaniem czynności serca, układu nerwowego oraz wszystkich innych czynności organizmu, z przemianą materii włącznie. Jest definitywnym ustaniem życia, ostatecznym rozkładem organizmu, który pod względem struktury materialnej jest cząstką przyrody i podlega jej bezwzględnym prawom. W kategoriach religijno-filozoficznych śmierć człowieka najczęściej definiuje się jako „oddzielenie duszy od ciała”, zakładając, że człowiek „ma” duszę bądź „składa się” z duszy i ciała czy „jest” duszą posługującą się ciałem.

Definicja śmierci jako całkowitego „oddzielenia” duszy od ciała jest na pierwszy rzut oka prosta i pozornie zrozumiała, gdyż łatwo można myślowo ująć „oddzielenie” czegoś od czego. W rzeczywistości definicja ta, jak to podkreśla K. Rahner, pozbawiona związku z odpowiednim systemem filozoficznym jest niezrozumiała, nie mówi nic lub mówi niewiele, a łatwo wprowadza w błąd. Definicję tę należałoby zinterpretować w kontekście określonego systemu filozoficznego, uznającego specyficzną aparaturę pojęciową. W myśl filozofii rozwijanej z inspiracji chrześcijańskiej człowiek nie jest połączeniem dwóch substancji – cielesnej i duchowej, jak to utrzymywał Kartezjusz, ale jest jedną – a przy tym – jedyną istotą, którą konstytuują, generalnie mówiąc, dwa komponenty – dusza i ciało, lecz oba niezupełne, tzn. nie mogące istnieć samodzielnie. Współkonstytuują one człowieka, a zatem po „rozdzieleniu” ich nie byłoby już człowieka. Zgodnie z taką perspektywą trudno śmierć nazwać „oddzieleniem duszy od ciała”, stąd Rahner, nawiązując do chrześcijańskiej tradycji filozoficznej, podkreśla, że dusza jako duch koniecznościowo przyporządkowany materii, nie może w ogóle pozbyć się tej relacji. Zgodnie z tą koncepcją w momencie śmierci biologicznej dusza traci tylko część materii, ale nie zostaje pozbawiona ona relacji do materii, bo relacji tej stracić nie może. Rahner wysuwa myśl, że w momencie śmierci następuje o wiele głębszy związek duszy z kosmosem. W tym sensie śmierć jest zwrotem ku nowemu otwarciu się na materię.

Koncepcja istnienia duszy po śmierci nie jest sama w sobie sprzeczna, ale uświadamiamy sobie, że istnienie to musi być całkowicie różne od istnienia obecnego. Tak na przykład nasze myślenie, wyobrażenia są ściśle związane z różnymi procesami neurofizjologicznymi zachodzącymi w mózgu – takie połączenia po śmierci już nie istnieją.

Teolog L. Boros (Mysterium mortis, Warszawa 1974) zaproponował rozumienie śmierci jako dokończenie życia w momencie, kiedy człowiek (w ciele i w duszy) osiąga taki stan, w którym konstytuuje się w pełni jako osoba zdolna do podjęcia ostatecznych decyzji ludzkich. W myśl tej koncepcji moment śmierci jest szczytowym punktem formowania się świadomości i wolności ludzkiej oraz chwilą ostatecznej akceptacji lub odrzucenia Boga, rozstrzygającą o wiecznym losie. Tak rozumiana śmierć nie jest rozdziałem duszy od ciała. Przez śmierć dokonuje się jakby nowe narodzenie człowieka. W śmierci, będącej zapoczątkowaniem nowego życia, spotyka się człowiek z Chrystusem, przez Którego osiąga się ostateczną nieśmiertelność w wymiarze zarówno duchowym, jak i cielesnym.

Zdajemy sobie sprawę z tego, że naszkicowane tutaj wizje są interesujące, ale są one jedynie nieudolnymi próbami wyjaśnienia tego, co dla nas w tym życiu jest Niepoznawalne.

 

Zdumienie

 

Na problem życia i śmierci warto spojrzeć w szerszej perspektywie naszego doświadczenia egzystencjalnego. Świat, jaki jawi się nam w naszym całościowym doświadczeniu, nie da się wyjaśnić sam przez się. Nasze „bycie w świecie” rodzi zdumienie faktem istnienia, budzi odczucie tajemnicy istnienia. W fakcie bycia i niebycia jest coś nieoczekiwanego i niepokojącego, coś zagadkowego i wprawiającego w zdumienie, coś, co opiera się wszelkim zwyczajnym, powszednim normom zrozumiałości. Zdziwienie to toruje drogę poznaniu. Poznanie prowadzi do coraz większego zdumienia. Wielu ludzi wspomina o swoich fascynacjach odkrywaną rzeczywistością. Jednocześnie zdumienie budzi z jednej strony poczucie lęku w obliczu „nicości”, pustki świata, z drugiej – przeświadczenie, że cokolwiek jest nietrwałe, może być wyjaśnione tylko przez coś niezniszczalnego. Doświadczenia te skłaniają ludzi do patrzenia na świat jako na wielkie, niepojęte misterium, jako na znak jakiejś nieznanej nam rzeczywistości. Pytanie, które fascynowało Leibniza i Heideggera: „Dlaczego jest raczej coś niż nic?” przeżywa wielu ludzi w sposób mniej lub bardziej uświadomiony. Wiedzieć chcemy nie tylko, kiedy i w jaki sposób powstał świat, wiedzieć chcemy także – dlaczego powstał. „Dlaczego w ogóle coś istnieje?” bądź mówiąc inaczej: „Dlaczego nie jest tak, że jest nic?”. Takie pytania są zupełnie racjonalne, choć nie ma na nie odpowiedzi zdolnych przekonać wszystkich. Doświadczenia tego typu często ludzie nazywają metafizycznymi.

Analogiczne doświadczenia przeżywa człowiek, zastanawiając się nad własnym istnieniem. Zaistniałem na świecie w określonym czasie, stałem się świadomy świata, siebie itp. Nasuwa się pytanie: „Dlaczego właśnie ja zaistniałem?”. Ja mogłem się począć tylko w ściśle określonym czasie i mając określonych, takich jakich miałem rodziców, i to w efekcie połączenia się określonych komórek o określonych genach. Nawet gdybym urodził się, mając ten sam genotyp, ale wychowałbym się w innym środowisku, w zupełnie innej kulturze, na pewno miałbym inną tożsamość. Fakt mego istnienia budzi pytania: Czy musiałem zaistnieć na świecie? Czy jest to czysty przypadek? Dlaczego jestem, a nie nie jestem? Czy moje życie i moja śmierć mają jakiś ukryty sens? Czy jestem odpowiedzialny za swoje czyny przed Kimś, kogo nazywam Bogiem? Przeżycia wątpliwości w tej sferze są bardzo ludzkie i są zrozumiałe. Być może wielu ludzi takich pytań sobie nigdy nie stawia i nie przeżywa tego typu doświadczeń. Myślę, że pod tym względem istnieją duże różnice interpersonalne.

 

Śmierć jest nierozerwalnie związana z istnieniem człowieka. Życie ludzkie, które się kiedyś zaczęło, musi się też kiedyś skończyć. Według danych szacunkowych aktualnie na naszym globie umiera w przybliżeniu około kilkuset tysięcy ludzi dziennie. Absolutna powszechność i nieodwracalność śmierci zmusza człowieka do przyjęcia jakiejś postawy wobec tego wydarzenia. Chociaż rozumiemy konieczność śmierci, to jednak wyrażenie zgody na tak bezwzględną perspektywę jest jednym z najtrudniejszych problemów egzystencjalnych człowieka. Ponadto związane ze śmiercią „nieznane” budzi lęk.

Koncepcja śmierci jest zależna od uznawanej koncepcji człowieka, a konsekwentnie – od akceptowanej filozofii życia. Znane jest powiedzenie Sartre'a: „Absurdem jest, żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy”, a więc człowieka otacza nicość... Nie ma nic, na czym mógłby się oprzeć. Podobnie według Heideggera śmierć nie jest przejściem do innego istnienia, lecz absolutnym końcem istnienia, „przejściem w nicość”, stąd człowiek doświadcza wciąż trwogi, a ona ma naturę metafizyczną.

Jest faktem, że śmierć stanowi jedyną rzeczywistą granicę mego bytu, jest w nie wpisana, stąd moje życie jest skończone. Lecz ta wiedza, co do której nikt nie może mieć wątpliwości, de facto tylko w pewnych momentach kładzie się cieniem na egzystencji. Nasza świadomość nie jest bynajmniej zdominowana myślą o śmierci. Człowiek nie żyje w ciągłej trwodze, jak myślał Heidegger, bo obecne są w nas mechanizmy odsuwania myśli o śmierci. Często też człowiek lekceważy swoje życie, naraża je na utratę. Stąd wątpliwa jest myśl egzystencjalistów, by troska o życie i trwoga przed śmiercią były strukturalnymi elementami egzystencji. Ciągła myśl o śmierci byłaby antyadaptacyjna, przeszkadzałaby w realizacji różnych możliwości, hamowałaby ludzką aktywność.

Poczucie ograniczoności naszego ziemskiego życia jednostkowego wywołuje naturalną reakcję – jednostka nawet bezwiednie chce przedłużyć swoje istnienie poza jego kres. Potrzeba posiadania dzieci w pewnym sensie odpowiada „pragnieniu wieczności”. Jednostka umiera, ale trwa gatunek, choć oczywiście i ten w przyszłości zginie. Pragnienie wieczności może się objawić w twórczości naukowej, artystycznej, w działalności politycznej, które w swoich efektach przetrwają śmierć swoich autorów. Charakterystyczna dla tego zagadnienia jest wypowiedź znanego psychologa z Harvardu B. R. Skinnera. Pisze on na temat swego stosunku do religii i śmierci w ten sposób: „Akceptuję fakt, że jak każde żywe stworzenie już niedługo przestanę istnieć. Przez pewien czas niektóre z moich genów będą odtwarzane w moich dzieciach. Również jakaś cząstka mnie przetrwa w książkach, które napisałem, i w pomocy, której udzieliłem innym ludziom. Śmierć mnie nie niepokoi. Nie obawiam się nadprzyrodzonych kar, podobnie jak nie mógłbym się cieszyć życiem wiecznym, w którym nie miałbym nic do zrobienia, w którym wszystkie zmagania byłyby już poza mną” (Czym jest dla mnie religia?, Znak, 1994, nr 465 (2) s. 64). Jest to akceptacja własnej przemijalności, chociaż wizja życia wiecznego jest intelektualnie zbyt „prosta” i w takim rozumieniu rzeczywiście nieatrakcyjna.

Wielu sądzi, że jakieś dzieła zapewniają trwanie jednostkom, a sąd historii obdarzy „życiem wiecznym” twórców, zatraci zaś w zapomnieniu tych, którzy w życiu niczego wielkiego nie dokonali.

Ludzie religijni, w bardzo zróżnicowany sposób rozumiejąc życie pozagrobowe, zwykle akcentują metafizyczny i sakralny charakter śmierci. Śmierć dla człowieka religijnego jest przede wszystkim tajemnicą, tzn. czymś niepojętym, niewyrażalnym. Wiąże się z koncepcją świata, człowieka, odpowiedzialnością za życie. Tajemnica śmierci jest źródłem różnych metafizycznych intuicji, odczuć. Od zarania dziejów człowiek czuje wyraźnie swą odrębność w przyrodzie. Większości cywilizacji towarzyszy przekonanie o pozagrobowej odpowiedzialności za swoje życie, o istnieniu jakiegoś absolutnego prawa opartego na rozróżnieniu dobra i zła.

Religia ukazuje perspektywy dalszego życia, absolutnie odmiennego od życia ziemskiego. Dla autentycznie religijnego człowieka śmierć nie jawi się jako nieuchronny kres wszystkiego, ale jedynie próg do innej Rzeczywistości. We wszystkich religiach śmierć jest traktowana jako pewne sacrum. Uroczystości pogrzebowe mają charakter sakralny, podkreśla się poprzez różne rytuały świętość, powagę tego zdarzenia. W chrześcijańskiej liturgii pogrzebowej występują również elementy filozoficznej refleksji.

 

We współczesnej kulturze zachodniej, ale – myślę – nie tylko w niej (nie wiem, jak jest np. w Chinach, Japonii), nastąpiła daleko idąca desakralizacja śmierci. Nie chodzi tu o rytuał pogrzebu, o sprawy „techniczne”, tzw. usługi pogrzebowe, które są zorganizowane bardzo sprawnie i jest to duży biznes. Chodzi mi o koncepcję życia i śmierci. Myślę, że tu następują bardzo wyraźne zmiany. Współczesny filozof australijski P. Singer (Life and Death. The collapse of our traditional ethics, Sydney 1994) głosi ideę konieczności – jego zdaniem – zasadniczych zmian w orientacji człowieka współczesnego w sprawach życia i śmierci. Singer propaguje ideę, żeby zamiast – jak dotąd – uznawanej zasady „świętości życia” (sanctity of life) jako rozstrzygającej o niezbędności jego podtrzymywania a w każdym razie nieprzerywania, przyjąć nową zasadę – „jakości życia” (quality of life). Życie jest cenne, jeśli spełnia pewne kryteria. Proponuje zasadą tą objąć również zwierzęta. Autor stawia wiele uwarunkowań oraz analizuje różne przypadki. Przykłady ilustrujące tę zasadę jakości życia – od strony pozytywnej – obejmują to, co jest właściwe normalnemu dziecku i dorosłemu człowiekowi, a od strony negatywnej – co jest charakterystyczne dla embrionu, płodu, noworodka nie rokującego nadziei na normalność osobową lub skazanego na dotkliwe cierpienia, człowieka nieuleczalnie chorego (nawet jeśli nie jest w ścisłym sensie umierający) i pragnącego umrzeć. Singer podaje też propozycje bardziej konkretne, które miałyby regulować dopuszczalność przerwania życia. Wyraża m.in. pogląd (chociaż pod tym względem ma wątpliwości), by uznać prawo uśmiercania noworodków do 28. dnia życia (w USA i w niektórych krajach europejskich granicę „legalnego” uśmiercania stanowi urodzenie dziecka).

W ostatniej dekadzie XX w. aktywne są w USA, a także w niektórych krajach zachodnioeuropejskich różne ruchy promujące prawną dopuszczalność eutanazji, dopuszczalność pomocy lekarza w samobójstwie, a nawet możliwość w pewnych warunkach eutanazji bez zgody chorego, stosowanie eutanazji u dzieci kalekich i umysłowo upośledzonych, u osób nieprzytomnych i pacjentów psychiatrycznych. W USA jeszcze prawo nie dopuszcza eutanazji, ale w tym kierunki są podejmowane różne – bardzo aktywne – próby. W Holandii już od dwudziestu kilku lat jawnie uprawia się eutanazję. Jak pisze R. Fenigsen (Postępy i porażki na rzecz eutanazji, „Ethos”, 9 (1996), nr 1-2 (33-34) s. 247-259), w Stanach Zjednoczonych główne mass media, a nawet niektóre grupy wyznaniowe, niektórzy lekarze, znaczna część opinii publicznej popierają legalizację eutanazji i pomocy w samobójstwie. Oczywiście ruch ten budzi również opór. Mówiąc o desakralizacji życia ludzkiego i śmierci, należy jeszcze podkreślić prowadzenie na coraz szerszą skalę eksperymentów na ludzkich embrionach, zaszczepianie genów ludzkich zwierzętom i otwierające się możliwości klonowania ludzi. W Chinach odbywa się sprzedaż bogatym cudzoziemcom ludzkich organów pochodzących od osób skazanych na karę śmierci. Skazani w więzieniach oczekują na „klientów”, którzy są pozbawieni wszelkiej wrażliwości moralnej.

Obecna kultura w krajach wysokiej konsumpcji ceni życie o wysokiej „jakości”, posługując się terminem Singera. Następują zmiany mentalności i sumienia. Sytuacja jest szczególnie tragiczna, bo śmierć – spowodowana dobrowolnie – nawet jeśli jest czy będzie zalegalizowana, nie jest uważana za wyraz barbarzyństwa i okrucieństwa, lecz za osiągnięcie cywilizacji! Te tendencje występują w szerokich kręgach społeczeństw (zwłaszcza wpływowych) i w odniesieniu do takich problemów jak aborcja, eutanazja, eksperymenty na embrionach, czyli związanych z kluczowymi momentami życia, a w śmierci upatruje się nie zagrożenie dla ludzkości, ale rozwiązanie problemów. Idea „jakości życia” jest arbitralna, relatywistyczna, zakłada naturalistyczną koncepcję człowieka i łatwo może być wykorzystana dla celów antyhumanitarnych. Warto podkreślić, że sytuacje te mogą stwarzać różnego typu dalsze nadużycia. Przemiany w filozofii życia w USA są szczególnie niebezpieczne, bo przemiany tam dokonujące się wywierają silny wpływ na to, co się dzieje w licznych innych krajach.

Wielu ludzi o różnych orientacjach światopoglądowych, ale wrażliwych moralnie widzi w desakralizacji życia i śmierci poważne zagrożenie dla społeczeństwa i dla poszczególnych jednostek. Desakralizacja ta narusza podstawowy porządek moralny, neguje przykazanie „Miłuj bliźniego jak siebie samego”, a także przykazanie Dekalogu – „Nie zabijaj”. Jest to negacja moralności ogłoszonej w Kazaniu na Górze. Człowiek jest wartością absolutną. Życie jest nam dane i tylko Bóg może nam je zabrać. Uśmiercenie drugiej osoby, jak i samobójstwo są uzurpacją prawa Boga. Człowiek nie ma prawa decydować o swojej ani czyjejś śmierci. W naturalistycznych tendencjach do desakralizacji życia i śmierci ujawniają się karykaturalne interpretacje praw przysługujących jednostkom.

Współcześnie coraz powszechniej propaguje się filozofię życia, która neguje wartość wszelkiego cierpienia. Chrześcijaństwo nie głosi apoteozy cierpienia, ale uznaje, że dla człowieka choroba, niedołężność, cierpienie fizyczne i duchowe poprzedzające śmierć mogą zostać przeżyte ze świadomością sensu religijnego i być akceptowane jako szczególnie wartościowe doświadczenie moralne. Człowiek jest jedyną na świecie istotą, która wie, że cierpi, i może odkryć sens swojego cierpienia. Chrześcijaństwo broni życia człowieka, nawet słabego „jakościowo”, uznając metafizyczną, bezwarunkową wartość każdego człowieka.

Ludzie cierpiący, chorzy wnoszą ogromnie dużo do kultury, bo ich percepcja świata jest pod wieloma względami bogatsza i dostrzegają oni takie wartości, których nie widzą ludzie spełniający kryteria wysokiej „jakości życia”. Z chrześcijańskiego punktu widzenia cierpienie, także to przed śmiercią, powinno być łączone z cierpieniami Chrystusa, którego Zmartwychwstanie poprzedziła śmierć na Krzyżu.

 

Ostatnia refleksja religijna związana jest ze śmiercią jako wielką Nadzieją. Myślę, że dla chrześcijanina śmierć jest ostatnią próbą wiary, nadziei i miłości. W momencie spotkania z Bogiem wiara i nadzieja przeminą – zostanie miłość. W Ewangelii św. Jana znajduje się szczególny fragment dialogu. Chrystus powiedział do Apostołów przed swoim odejściem: „Znacie drogę, dokąd Ja idę”, na co zareagował Apostoł Tomasz: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?”. Odpowiedział mu Jezus: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J 14, 4-6). Drogi nie znamy, ale zawierzyliśmy Temu, który powiedział o sobie, że jest tą Drogą. Żyjemy nadzieją, że dzięki Niemu ją znajdziemy.

Chrystus mówił o potrzebie stałej gotowości na odejście. „Nie znacie dnia ani godziny...”. Wiemy, że wielu odchodzi w momencie, którego się nie spodziewa. Życie nasze jest kruche. Jezus przedstawiał tę prawdę w wielu ewangelicznych przypowieściach: o sługach czekających na powrót pana, zapominających o nim i zachowujących się tak, jakby sami byli panami, i o pannach wyglądających na oblubieńca, a także o siewie i żniwie.

Nasza wizja świata staje się różna, zależnie od naszej gotowości do odejścia. Ale i ta gotowość też może być różna, w zależności od tego, czy człowiek oczekuje tylko nicości, czy też wychodzi naprzeciw Temu, którego poznaje w Jego znakach, w tekstach Ewangelii, w myślach będących jednocześnie modlitwą, refleksją, a także zrozumieniem jako owocem łaski.

Nie wiemy, co nas czeka przed odejściem. Jednakże skoro Bóg istnieje, nie ma bezsensownego i pustego czasu. Z Bogiem każda chwila jest sama w sobie wartością. Wówczas ani wiek podeszły, ani ewentualne choroby, stan niedołężny nie są ostatecznym progiem życia, z którego można już tylko patrzeć retrospektywnie na to, co było, żyć wspomnieniami. Człowiek wierzący żyje Nadzieją, patrzy perspektywicznie na to, co go czeka. W tej wizji wyraża się wielka mądrość życia. To nie oznacza, że człowiek wierzący jest wolny od różnych prób, wątpliwości, niepewności, duchowych cierpień. Nadzieję trzeba codziennie zdobywać. Nie wiemy, co się zdarzy jutro, ale dany czas, pozornie nawet bezużyteczny, może stać się formą ciągłego dojrzewania moralnego.

Chrześcijanie nie powinni mieć poczucia swojej wyższości nad tymi, którzy nie wierzą w życie wieczne, którzy przeżywają wątpliwości w tej sprawie albo którzy inaczej rozumieją życie wieczne. Wierzymy, że Bóg jest miłosierny i że wszyscy są Jego dziećmi. W Mszy św. modlimy się „za tych, których wiarę jedynie Ty znałeś”. Może w momencie śmierci istnieje możliwość podjęcia ostatecznej decyzji egzystencjalnej, a poza tym – co jest najbardziej obiecujące – Miłosierdzie Boże jest nieskończone. Możemy być pewni, że Bóg nikogo nie skrzywdzi.

Bóg, Który Jest, nigdy nie przemija, i my istniejemy dlatego, że Bóg nas kocha, o nas stwórczo myśli. W Jego Miłości zasadza się nasza wieczność. Jeżeli Bóg nas kocha, to już nigdy nie przeminiemy, lecz w Jego stwórczej Miłości będziemy trwać na zawsze w całej swej indywidualnej egzystencji. To Jego Miłość czyni nas nieśmiertelnymi i właśnie ta Miłość udzielająca nieśmiertelności nazywa się „Niebem”. Niebo nie jest czymś innym, jak właśnie tym, że Bóg jest tak wielki, aby mieć „miejsce” i dla nas – nawet moralnie słabych ludzi. Nic z tego, co było dla nas autentycznie wartościowe, nie ulegnie zniszczeniu. Chrześcijanie wierzą, że Niebo oznacza, iż Bóg przygotował dla człowieka „miejsce” i daje człowiekowi wieczność, w której będziemy poznawali Prawdę i Miłość – tzn. Boga.

Refleksje tu przedstawione są oparte na myślach pochodzących głównie z Nowego Testamentu, ale wyrażonych w naszych ziemskich, ludzkich kategoriach. W tym świetle mamy prawo bez zarozumiałości powiedzieć, że śmierć jest naszą radosną Nadzieją, że przez codzienny krzyż naszego życia dojrzewamy do piękna przyszłego Życia.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakub791.xlx.pl