Chodząc dotykamy Ziemi, Artykuły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chodząc dotykamy Ziemi.
Prawdziwym cudem jest chodzenie po Ziemi. Chodzenie, wędrowanie, jest aktem afirmacji własnej cielesności.
Swego czasu spotkałam się z taką oto mądrością życiową: „zawsze lepiej gdzieś dojechać niż dojść”. Wydaje się, że chyba wszyscy wzięliśmy to sobie głęboko do serca. Chodzenie zdecydowanie wychodzi z mody, staje się synonimem zacofania, niskiego statusu społecznego lub jakiegoś bezsensownego oszołomstwa. Bo też chodzenie jest zupełnie niepraktyczne. Wprawdzie mówi się, że świat się skurczył, ale jednocześnie dystans, jaki mamy do pokonania codziennie znacznie się wydłużył. Odległość od pracy czy szkoły, zakupy, które robimy w wielkich centrach handlowych na peryferiach miast, wakacje, które spędzamy w odległych zakątkach i wreszcie wszechobecny pośpiech, to wszystko nie sprzyja chodzeniu, za to sprzyja jeżdżeniu. Najlepiej oczywiście samochodem, dającym szczególne wolności i niezależności.
No więc siedzimy albo, co gorsza siedzimy jeżdżąc i w ten oto sposób chodzenie stopniowo staje się wymierającą sztuką, którą praktykujemy coraz rzadziej. A szkoda. Bo chodzenie zawiera wyłącznie składniki naturalne. Jest wolne od samochodów, płaskich jak stół dróg, nie produkuje hałasu oraz innych zanieczyszczeń. Żeby chodzić, nie trzeba żadnych pozwoleń i licencji; chodzenie jest jedną z tych umiejętności, których uczymy się bardzo wcześnie i mamy ją niemal we krwi. Chodzenie jest tanie, nie wymaga zakupu biletów, tankowania lub posiadania wyrafinowanego sprzętu (no może tylko butów, ale i one w pewnych sytuacjach mogą być zbędne). Nasze nogi razem z funkcją chodzenia świetnie radzą sobie w zróżnicowanym terenie: potrafimy się wspinać, podskakiwać, przekraczać. Chodzenie jest dostępne dla wszystkich: i biednych i bogatych, i grubych i chudych, i dzieci i dorosłych
Problemy zaczęły się, gdy wymyślono koło, które na pierwszy rzut oka jest zupełnie niepraktyczne. Ale człowiek jest istotą twórczą i wymyślając koło skazał się jednocześnie na konieczność przystosowania środowiska do swojego wynalazku. Stąd sieć dróg, a dalej autostrad, po których można poruszać się kołowo. Tak oto utraciliśmy niewinność chodzenia i staliśmy się mobilni do bólu. Ale też można powiedzieć, że tracąc chodzenie, jako coś praktycznego, tracimy jednocześnie świat naturalny.
Dzika przyroda bowiem z chodzeniem współistnieje. Chodząc dotykamy Ziemi. Chodzenie jest więc rodzajem komunii z planetą, na której przyszło nam żyć. Nasze stopy łączą się z podłożem, mają z nim bezpośredni kontakt. Chodzenie wymaga stania na własnych nogach, a to wymaga istnienia podłoża. Chodząc ugruntowujemy siebie, stajemy się planetarni, ziemscy w swym podstawowym wymiarze. Czuć Ziemię pod stopami (najlepiej bosymi), to jedno z najpierwotniejszych i najbardziej podstawowych, ale też i najprzyjemniejszych doświadczeń. Tylko wtedy, gdy chodzimy możemy bezpośrednio doświadczyć tego, co jest pod naszymi stopami i wokół nas. Nasze nogi, nasze ciało „pamięta” teren, przemierzana odległość zapisuje się w naszych mięśniach zmęczeniem – w tym sensie droga staje się pełnym doświadczeniem cielesnym, którego jest brak podczas wożenia się. Idąc poruszamy się wolno i w miarę cicho, więc widzimy, słyszymy i odbieramy w sposób pełny innymi zmysłami to, co jest. Chodzenie jest Pełne – niczego w nim nie brakuje.
Prawdziwym cudem jest chodzenie po Ziemi, jest codziennym i najprostszym praktykowaniem swojej intymnej relacji z Matką Ziemią, jest w istocie rytuałem, który jeśli stosowany jest świadomie i uważnie pozwala na dostrojenie się do właściwej perspektywy swojego ciała, a następnie ziemi. Wreszcie chodzenie, wędrowanie, jest aktem afirmacji własnej cielesności, która jest źródłem radości (nawet wtedy, gdy wiąże się ze zmęczeniem, czy pęcherzami na stopach) i jest też afirmacją Ziemi w jej naturalnym, dzikim wymiarze. Stopy zawsze dostosowują się do podłoża. Każdy krok niesie dzikość; każde koło niesie, toczy zniszczenie. Chodzenie pozwala nam powrócić do małej skali, w której możemy na powrót odkryć Pełnię naszego życia.
Wspomnienie polnych, leśnych dróg towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo i pewnie dlatego mam nieustanną potrzebę wędrowania. Zapamiętane obrazy z dzieciństwa: wokół widać pola rozciągnięte, na horyzoncie majaczy linia lasu. Piaszczysta droga wije się wśród falujących łanów dojrzałego zboża, gdzieniegdzie już zebranego w snopy. Słońce powoli zaczyna chylić się ku zachodowi. Z okolicznych rowów i kęp wysokich traw dobiega jednostajna muzyka świerszczy, czasem z chaszczy dobiega cichy szelest i trzepot skrzydeł polnego ptaka. Nadal nie wyrosłam z tego dziecięcego zauroczenia i fascynacji drogą, pewnie, dlatego od lat towarzyszy mi potrzeba wędrowania, ale to wędrowanie nie męczy, nie zabiera energii, nie postarza, daje moc i poczucie piękna, przywołuje wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa.
W artykule wykorzystano materiały z książki Rysia Kulika „Odkrywanie Natury”.
Zdjęcia z zasobów google oraz własne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]