Christine Adams - Bardzo osobiste pytanie, H Kolekcja, Harlequin Medical Romance

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Christine AdamsBardzo osobiste pytanieRozdział 1Widziała ten ślub na własne oczy, a mimo to z trudem mogła uwierzyć, że JaneShelby i Matthew Carvalho naprawdę się w końcu pobrali. Sally nie płakała naślubach, ale na widok radosnej twarzy Jane, promieniejącej pod mgiełką koronki wkolorze kości słoniowej, ledwie powstrzymywała łzy. Nie miała jednak pewności,czy dławiło ją w gardle dlatego, że wzruszyła się szczęściem nowej pani Carvalho,czy może dlatego, że rozczuliła się nad swoim własnym losem, który był nie dopozazdroszczenia.Rozejrzała się po sali. Jaka szkoda, pomyślała, że nie ma przy niej Toma. Coprawda niezbyt chętnie uczestniczył w tradycyjnych uroczystościach i chyba nieprzyjąłby zaproszenia, nawet gdyby był na miejscu, a nie w słonecznym Teksasie,o pięć tysięcy kilometrów stąd. Sally była do tego stopnia pewna, że zaproponujejej wspólny wyjazd do Stanów, iż już zawczasu zrezygnowała z etatu pielęgniarkiw miejscowym szpitalu.Wciąż ją bolało wspomnienie upokarzającej sceny rozstania, gdy ku swemuzaskoczeniu usłyszała od niego zdawkowe „żegnaj!"– Oczywiście, napiszę do ciebie – zapewnił, lecz ona dobrze wiedziała, że tymisłowami chciał jedynie uspokoić własne sumienie. A może po prostu chciałuniknąć łzawych scen? Postanowiła jak najszybciej przestać o tym myśleć iskoncentrować się na obserwowaniu weselnych gości.Nie było ich zbyt wielu, ale serdeczność i życzliwość dla młodej pary widaćbyło na każdym kroku. W miarę upływu czasu przyjęcie coraz bardziej sięożywiało, wino lało się coraz większym strumieniem, a śmiechy i rozmowystawały się głośniejsze.Ten tam wcale mi nie wygląda na szczególnie uszczęśliwionego, pomyślałaSally, obserwując mężczyznę siedzącego przy samym końcu stołu. Mimo dzielącejich odległości dostrzegła, że ma chłodne, szare oczy, gęste rzęsy, i ciemne włosy,odsłaniające opalone czoło. Marszczył je ciągle, przez co sprawiał wrażenieniezadowolonego.Czując na sobie czyjś wzrok, mężczyzna spojrzał w jej stronę, a wtedy Sally,której nagle przyszedł do głowy nieco śmiały pomysł, podniosła wysoko swójkieliszek z winem i tym gestem pozdrowiła nieznajomego. Na szerokich,zmysłowych ustach mężczyzny pojawił się blady uśmiech, co Sally niezmiernieucieszyło, choć właściwie nie wiedziała dlaczego.Kto to jest, u licha? – zastanawiała się, niezbyt z siebie zadowolona, choćciekawość szybko poprawiła jej nastrój. Nie miała jednak czasu dłużej nad tymrozmyślać, ponieważ zaczęły się weselne przemówienia i jej uwaga znowu skupiłasię na szczęśliwych nowożeńcach.– Podejdź na chwilkę, Sally! – zawołała Jane. Jej głos przebił się przez zgiełkgłośnych rozmów, jaki podniósł się natychmiast, gdy tylko skończyły się toasty.Sally przecisnęła się przez gęstą ciżbę i dotarła do niecierpliwie przywołującejją panny młodej.– Tak się cieszę, że przyszłaś! – powiedziała przyjaciółka i usadziła ją nakrześle obok siebie. W trakcie rozmowy twarz świeżo upieczonej pani Carvalhozasępiła się, a blask bijący z jej oczu przygasł, jakby słońce na chwilę zakryłachmura. – Czy ty się dobrze czujesz? – spytała, uważnie przypatrując się Sally, inie czekając na odpowiedź, syknęła: – Moim zdaniem, Toma powinno się... – Niedokończyła, ale było oczywiste, że jest na niego wściekła.Sally gładziła swoją turkusową spódnicę, ściągając ją odruchowo w dół, bynieco przykryć długie nogi. Z przyjemnością wdychała zapach stojącego na stolebukietu frezji i egzotycznych kwiatów stefanotisu. Na zatroskane spojrzenieprzyjaciółki odpowiedziała z uśmiechem:– Nie wygłupiaj się, Jane, i przestań zajmować się moimi miłosnymi sprawami.Dziś jest twój dzień i wszystko powinno być radosne i przyjemne.– I tak właśnie jest – szepnęła Jane. Jej oczy złagodniały, gdy spojrzała w stronęciemnowłosego pana młodego, który wstał i swoją potężną figurą zasłonił Sallywidok na resztę biesiadników. – Jak na to, co ostatnio przeszłaś, i tak bardzo ładniewyglądasz – ciągnęła Jane. – Czy masz jeszcze kłopoty z kręgosłupem?Sally pogładziła ją po dłoni.– Czuję się już całkiem dobrze, ale nie mówmy o mnie. Powtarzam: to jest twójdzień i powinnaś cieszyć się każdą chwilą, a nie martwić moimi głupimiproblemami.– Dobrze, dobrze. Masz rację – śmiała się Jane.– Jedno mi tylko powiedz, a zostawię cię w spokoju! – Sally pochyliła się itajemniczym szeptem spytała: – Czy możesz mi zdradzić, kim jest ten pan z ponurąminą, w ciemnoszarym garniturze?Ma takie chłodne szare oczy, a siedzi... czekaj! – Obróciła się na krześle. –Siedział chyba tam! – I gestem ręki wskazała koniec stołu.– Wcale nie wyglądał na szczęśliwego...– Zaraz ci go przedstawię – odparła Jane z łobuzerskim uśmiechem i wskazałana wysokiego mężczyznę, stojącego tuż obok jej świeżo poślubionego małżonka.– Ach... – zmieszała się Sally, sądząc, że nieznajomy mógł słyszeć jej uwagi.– Neil! Podejdź i poznaj moją najlepszą przyjaciółkę! Sally, to jest NeilLawrence, stary przyjaciel mojego męża. Jest chirurgiem. Neil, to jest SallyChalmers i proszę cię, bądź dla niej dobry, bo przeżywa ostatnio trudne chwile.– Miło mi panią poznać! – powiedział dziwnie szybko mężczyzna iuścisnąwszy rękę Sally, natychmiast odwrócił się i przeszedł przez całą długośćsali na swoje dawne miejsce.– Hm, a jego co ugryzło? – zastanawiała się Jane z niezadowoloną miną.– Pewnie się przestraszył, że masz zamiar opowiedzieć mu o wszystkich moichkłopotach – mruknęła Sally, przykro dotknięta nowym niepowodzeniem. Nie miałaostatnio szczęścia do mężczyzn: najpierw historia z Tomem, a teraz ten afront zestrony przyjaciela Matthew. – Nie mógł biedaczek wiedzieć, że nigdy się niepcham tam, gdzie nie jestem mile widziana – dodała, próbując go usprawiedliwić. –To ja już sobie pójdę – szepnęła i uśmiechnęła się do przyjaciółki. – A na ciebie teżchyba czas...Jane skinęła głową, nie ukrywając, że nie może doczekać się przyjemnościczekających ją jeszcze tego dnia. Sally powoli wróciła na swoje miejsce iniepewnie przysiadła na brzegu krzesła.Zupełnie jak na szpitalnym zebraniu, chociaż to przecież wesele, pomyślała.Przyjęcie zmierzało już ku końcowi, ale przechodząc przez salę, miała jeszczemożność włączenia się w zasłyszane po drodze rozmowy:– Mówię ci, bałam się, że już po nim. Nigdy nie widziałam tak gwałtownejreakcji po halotanie...– Słyszeliście już o wynikach prób z nowymi środkami przeciwbólowymi?Podobno pacjenci sami je sobie dawkują. Moim zdaniem jednak lepiej pozostaćprzy morfinie...– Czy mogłabyś mnie zastąpić we wtorek na nocnym dyżurze?Zasmucona, że żadna z tych uwag jej już nie dotyczy, Sally postanowiłaporozmawiać z matką panny młodej.– Prawda, że Jane ślicznie dziś wygląda?Oczy starszej pani dziwnie zwilgotniały.– O tak, pięknie... Wciąż nie mogę uwierzyć, że oni się pobrali – mówiła,uśmiechając się przez łzy. – Jak to nigdy nic nie wiadomo...Jane i Matthew ponownie zjawili się na sali, już przebrani i gotowi do wyjazdu.Jane miała na sobie dobrze skrojone spodnie i bluzkę w kremowym kolorze.Zmęczona chórem pożegnalnych okrzyków, kocią muzyką i pstrykaniemaparatów fotograficznych, Sally wolała trzymać się z daleka. Czuła sięosamotniona i, co było dla niej nietypowe, niezbyt pewna siebie. Gdy samochódnowożeńców w końcu ruszył z miejsca, goście długo jeszcze stali i machali w ichstronę rękami.Po weselu wszystko wydaje się takie smętne, pomyślała, spacerując bez celu postopniowo pustoszejącej sali. Nie mogła się zdecydować, co robić dalej. Jednegotylko była pewna: nie chciała spędzić tego wieczoru sama w pustym mieszkaniu,gdzie większość rzeczy była popakowana w oczekiwaniu na wyjazd z Tomem doAmeryki. Nie! – buntowała się w duchu. Wszystko, tylko nie to!Przysiadła na jednym ze złoconych krzeseł, by przez chwilę odpocząć. Niezwracała uwagi na pracowników firmy dostawczej, która obsługiwała weselneprzyjęcie, uprzątających ze stołów zastawę.Nie usłyszała zbliżających się w jej stronę kroków, gdyż tłumił je gruby dywan.Znienacka wypowiedziane tuż za nią słowa sprawiły, że drgnęła i krzyknęła zestrachu.– Jeszcze tu pani jest?Natychmiast poznała jego głos. Neil Lawrence stał po drugiej stronie stołu ipatrzył na nią z zaciekawieniem.– Przepraszam! Nie chciałem pani przestraszyć. Czy pani na kogoś czeka?Myślałem, że wszyscy już wyszli. Wróciłem, bo zgubiłem spinkę do mankietów...– Błysnął jej przed oczami brzegiem śnieżnobiałych mankietów koszuli.Sally spojrzała na jego długie, silne palce. Typowe ręce chirurga, pomyślała.Niespodziewanie zapragnęła ich dotknąć. Instynktownie czuła, że ten dotyksprawiłby jej przyjemność i przyniósł pocieszenie.– Te spinki mają dla mnie wartość sentymentalną – wyjaśnił, szukając ichwzrokiem po podłodze. – Byłoby mi bardzo przykro, gdyby się okazało, że jednązgubiłem. Postanowiłem wrócić tu i poszukać, gdy wszyscy wyjdą. Okazuje sięjednak, że nie wszyscy wyszli...Przerwał, czekając, żeby coś powiedziała, ale Sally nic mądrego nieprzychodziło do głowy. Nagle uświadomiła sobie, że wsłuchana w piękny tembrjego głosu nie zrozumiała, co do niej mówił. Miał pełen niezwykłego uroku głos, zktórego emanowało ciepło.– Proszę wybaczyć! – zaśmiała się przepraszająco. – A gdzie mógł pan tęspinkę zgubić? – Być może źle go oceniła, ale nie wydawało jej się, by sentymentybyły dla niego ważne. – Czy to był prezent? – spytała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakub791.xlx.pl