Chmiel Katarzyna Karina - Syn Gondoru 04 - Minas Tirith, Fanfiction, Fanfiction- LOTR, K. K. Chmiel-Syn Gondoru

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

 

 

 

SYN

GONDORU

 

 

 

Część czwarta

 

Minas Tirith

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Dom Namiestników

 

- Niech to wszyscy Bagginsowie z Sackville! Niech to zaraza, pomór i zakalec! - warczał Pippin pod nosem, karkołomnie przeskakując po dwa stopnie na raz. Kolejna fala dymu buchnęła mu prosto w twarz. Kaszląc, zasłonił usta i nos rękawem. Zwinnie wyminął biegnącego w przeciwnym kierunku człowieka i pognał dalej.

- Hej, a ty gdzie?! Heeej!!!! - doleciały go gniewne słowa, ale je zignorował. 

Początkowo próbował się tłumaczyć przygodnie napotkanym Gondorczykom, cóż to za pilne sprawy go wzywają, ale szybko dał sobie spokój. Za długo to trwało, a poza tym i tak nikt nie potrafił go zrozumieć. Zupełnie, jakby jakaś mgła spowiła im umysły, jakby szaleństwo Władcy udzieliło się wszystkim mieszkańcom grodu. Krzycząc miotali się tylko bez celu, to tu to tam,  próbując uciekać przed pożarami. Jedynie Beregond zdawał się zachować trzeźwość umysłu.

Oby mnie posłuchał. Oby tam poszedł...

Pędził więc w dół, starając się nie słyszeć ostrych słów – ludzie, widząc jego srebrno-czarne szaty gwardzisty, odwracali się za nim wygrażając mu pięściami. Myśleli najwyraźniej, że dezerteruje. Pippin, przyzwyczajony do sławy „księcia niziołków i przyjaciela Boromira” i co za tym idzie do życzliwego powitania, gdziekolwiek się pojawił, teraz cierpiał w dwójnasób słysząc te obelgi. Wielu na szczęście nie rozumiał, bo ludzie krzyczeli często w języku Gondoru. Wyłapywał tylko poszczególne słowa, których zdążył się nauczyć podczas pobytu w Mieście.

Tchórz... hańba...

Mam nadzieję, że docenisz wszystko to, co dla ciebie robię i co musiałem wycierpieć - pomyślał, przywołując w pamięci twarz Boromira. - I mam nadzieję, że żyjesz, bo w przeciwnym wypadku będziesz miał ze mną do czynienia!

Nagle zatrzymał się, opierając dla równowagi dłoń na skalnej ścianie. Droga rozdwajała się. Jedna uliczka wiodła na wprost, szeroka i zachęcająca, druga, wąska, odbijała ostro w lewo. Problem w tym, że pierwsza biegła mniej więcej w dobrym kierunku, druga zaś dla odmiany prowadziła w przeciwną stronę, ale za to w dół – czyli tam, gdzie powinien się kierować, jeśli chciał trafić do drugiej bramy.

- I bądź tu mądry, Peregrinie Tuku - jęknął.

O ile bowiem siódmy i szósty krąg zdążył poznać dość dobrze dzięki Bergilowi, to od piątego w dół zaczynały się kompletnie nieznane mu rejony Miasta. Obejrzał się przez ramię. Dom z wykuszem zasłaniał Cytadelę, ale powinna być ...tam mniej więcej. Czyli droga do bramy to musi być ...ta. 

I Pippin pobiegł na wprost, by odkryć, że kawałek dalej, za zakrętem, ulica skręca w prawo pod kątem prostym i dla odmiany zaczyna piąć się z powrotem pod górę.

- Kto budował to durne miasto?! - ryknął Pippin, niemal przez łzy i zawrócił ku tamtej drugiej drodze. 

Tam, w Domu Namiestników umierał Faramir, a on nie mógł trafić do bramy, by sprowadzić pomoc! Gdyby nie był tak zrozpaczony, pewnie i by się zaśmiał nad tą ironią losu. Ale daleko mu było do śmiechu. Życie Faramira wisiało na włosku, a Denethor... hobbit zadrżał na wspomnienie wyrazu twarzy Władcy, kiedy ów wyszedł wreszcie ze swej tajemniczej komnaty na szczycie wieży - wyszedł, by powiedzieć, że ...Boromir nie żyje. Oznajmił to z absolutną pewnością naocznego świadka, co, zważywszy na fakt, że nie opuszczał Cytadeli, było dość osobliwe. Tym niemniej jego rozpacz była tak porażająca i tak prawdziwa, że pod Pippinem ugięły się kolana.

Boromir dołączył do umarłych.

Mój syn nie żyje.

W pierwszej chwili Pippin dał się ponieść rozpaczy i łzy same napłynęły mu do oczu.

Boromir nie żyje...

Za sprawą służby wieść lotem błyskawicy rozniosła się po Cytadeli i dalej do Miasta, przekazywana gorączkowo z ust do ust.

Lord Boromir nie żyje. Minas Tirith straciła swego Dziedzica i wodza. A Faramir?- dopytywali się niektórzy. – Umarł - odpowiadali inni. - Ponieśli go do Domu Namiestnika. To już koniec... 

I ludzie w rozpaczy zaczynali lamentować nad stratą obu ukochanych synów Gondoru.

Lecz Pippin, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku,  postanowił nie poddawać się rozpaczy – ktoś tu wszak musiał pozostać przy zdrowych zmysłach w tym mieście szaleńców. Skorzystał z tego, ze Władca zwolnił go ze służby i pobiegł na poszukiwanie Gandalfa.

Biedny Faramir! Jemu bardziej przydałyby się lekarstwa, a nie łzy! – powtarzał gniewnie w myślach. Im bardziej też oddalał się od Cytadeli, tym bardziej jego serce i umysł zaczynały burzyć się przeciwko słowom Denethora.

To nieprawda, że Boromir zginął! Skąd ta pewność?! Boromir nie mógł zginąć...nie mógł, bo on, Tuk, wiedziałby o tym! Miałby jakieś przeczucie...czy coś. Na pewno.

Boromir żyje! I Merry też żyje. I Fro...

Nagle zatrzymał się gwałtownie. Drogę zagrodził mu rosły żołnierz. Siwe oczy błysnęły groźnie na widok „zbiega” w barwach Cytadeli, a ręka z mieczem przesunęła się w bok blokując przejście.

- Boromir żyje, słyszysz?!!! - wrzasnął Pippin z pasją, ile sił w płucach.

Żołnierz zagapił się na niego w osłupieniu, nieruchomiejąc na chwilę. Korzystając z tego zawahania, hobbit natychmiast zanurkował pod jego mieczem i, nie oglądając się, pognał do wylotu owej stromej uliczki. Dopadł zakrętu i rzucił się po schodach w dół. Dopiero w połowie drogi zaryzykował spojrzenie wstecz. Nikt go nie ścigał. 

Uliczka doprowadziła go kilka pięter w dół, by zakończyć się niewielkim placykiem, ozdobionym posągiem wojownika na koniu. Teraz dla odmiany miał do wyboru trzy ulice. I kompletnie nie wiedział, którą pójść.

- Hej, ty! - krzyknął, widząc młodego, osmalonego na czarno chłopaka, który pobrzękując kolczugą wynurzył się spomiędzy domów. - Tak, ty! Którędy do drugiej bramy?

Gondorczyk zbliżył się szybko, obrzucił hobbita uważnym spojrzeniem i zmarszczył groźnie brwi widząc srebrno-czarne barwy.

Pippin miał tego dość.

- Ernil i Feriannath w służbie Namiestnika! - zakrzyknął, prostując się dumnie.- Którędy do drugiej bramy?

Chłopak zawahał się, zaskoczony.

- Szybciej, człowieku! - Pippin ponaglił go ostro. - Czas ucieka! A ja mam pilną misję do wykonania!

Ku jego wielkiej uldze młodzik mu uwierzył i pospiesznie wytłumaczył jak iść. Tuk podziękował mu skinieniem głowy i pobiegł we wskazanym kierunku.

Mam misję do wykonania. A to, że sam ją sobie zleciłem to już nieistotny szczegół. Boromir zrozumie. Sam by tak zrobił na moim miejscu.

Teraz, kiedy już wiedział jak iść, nabrał otuchy. Sprawnie przedostał się przez czwarty krąg. I trzeci. Tu na moment się zawahał, bo nie był pewien, którą ulicę ma wybrać. Znów więc posłużył się  „pilnymi rozkazami Namiestnika”, by zdobyć dalsze wskazówki. Dawno już zdążył się zorientować, że nic tak nie ułatwia życia, jak pewność siebie. Nie prosił więc, nie pytał, tylko *żądał* wskazania mu drogi i ludzie odruchowo udzielali mu odpowiedzi. Na szczęście też nie zwracano tu na niego aż takiej uwagi – w gorączce bitwy żołnierze nie przyglądali się dokładnie barwom jego stroju. Usłyszał tylko parę komentarzy na swój temat, ale hasło  „Giermek Namiestnika w pilnej misji” działało jak zaklęcie. Nikt już nie próbował go zatrzymać ani złapać.

Drugi i pierwszy krąg ucierpiały najbardziej. Na ulicach pełno było gruzu. 

I trupów. 

Pippin zagryzł zęby i skupił się na biegu, starając się nie rozglądać. Ulica rozszerzała się, do bramy musiało być niedaleko. Miał jeszcze dwa zygzaki schodów do pokonania. Kolana i stopy bolały go dotkliwie, ale nie zwracał na to uwagi. Kiedy dopadał ostatniego zakrętu kątem oka złowił ruch i białą plamę, przemieszczającą się niczym błyskawica między budynkami...

- Gandalf?! - wydyszał, szeroko otwierając oczy.

Tak, to był czarodziej na Cienistogrzywym. Mignął w prześwicie między budynkami, by zniknąć za kamiennym murem.

- Gandaaaalf!!! - krzyknął Pippin i ruszył biegiem, nie zważając na gruz pod stopami. - Gandalfie, zaczekaaaj!!!

Wypadł na plac wiodący ku bramie, skręcił przy rzędzie filarów i wtedy właśnie Miasto zatrzęsło się w posadach. Rozległ się potworny łoskot i huk, a wraz z nim upiorny, znajomy krzyk, w którym nienawiść mieszała się z triumfem. Pippin zwolnił, wziął głęboki wdech, przycisnął rękę do serca, które tłukło się jak oszalałe i zbierając całą swą odwagę ruszył dalej. 

Muszę.

Dla Faramira. I dla Boromira.

Zaczął biec. Jeszcze tylko kilkanaście kroków, a zobaczy bramę. Gandalf musi tam być. Jeszcze tylko parę kroków - już!

Wypadł na otwartą przestrzeń i w tej samej sekundzie zatrzymał się raptownie, zdjęty grozą, jakby uderzył w niewidzialny mur. Szeroko otworzył oczy i natychmiast cofnął się w cień, przywierając plecami do ściany. 

Znalazł czarodzieja.

Ale Gandalf nie był sam.

Na ruinach bramy stał ogromny, ohydny zwierz, przypominający konia. Wnętrze chrap płonęło szkarłatem, oczy przypominały wilcze. Z daleka sprawiał wrażenie, jakby pokryty był szczeciną, a nie sierścią, a grzywa jak płachta postrzępionego materiału zwieszała mu się do piersi. Dosiadał go Nazgul, obramowany łuną pożaru, niczym Balrog w Morii. Pippin spojrzał w pustkę kaptura i zrozumiał, że nie będzie już w stanie odwrócić od niego wzroku o własnych siłach. Zastygł w bezruchu. Wiedział, że nie oddycha, ale nic nie mógł zrobić.

Upiorny koń ruszył do przodu, gruz zachrzęścił mu pod kopytami.

Cienistogrzywy stał nieruchomo jak posąg..

- Nie wejdziesz! - rzekł Gandalf, spokojnie i dobitnie, a na dźwięk jego głosu Pippin zamrugał oczami i chciwie zaczerpnął tchu.

Czarny cień zatrzymał się. Uniósł dłoń do góry i ściągnął kaptur. Pippin stłumił okrzyk grozy. Król Upiorów nie miał twarzy. Między koroną a ramionami kotłowały się płomienie.

Nazgul zaśmiał się szyderczo, a słysząc ten makabryczny dźwięk Pippin wprost wtopił się w mur, dygocąc.

- Stary głupcze! - rzekł upiór. - Stary głupcze! Dziś wybiła moja godzina. Czy nie poznajesz śmierci, kiedy patrzysz w jej oblicze? Daremne są twoje zaklęcia. Umrzesz w tej chwili - to mówiąc, wzniósł ku górze swój miecz, a płomienie pomknęły po klindze. Jego koń zachrapał i wyszczerzył zęby, długie i ostre, jak u wilka.

Gandalf ani drgnął, a jedyną reakcją ze strony Cienistogrzywego było stulenie uszu.

I dokładnie w tej chwili osłupiały Pippin usłyszał ostatni dźwięk, jakiego by się w tym miejscu i w tej sytuacji spodziewał.

Pianie koguta.

Gdzieś niedaleko, na którymś podwórku, ptak donośnie obwieszczał wschód słońca. Mając za nic Nazgula, pożary i gwar bitwy kogut ochoczo witał nowy dzień. To wszystko razem było tak nierealne, że zły czar, który paraliżował hobbita do tej pory, zaczął się rozwiewać. 

Ptak nie próżnował. Kolejne pianie, jeszcze głośniejsze od poprzedniego odbiło się echem po ruinach i nagle dołączył do niego nowy głos, wspaniały i utęskniony.

Granie rogów.

- Rohan! Merry... - wyszeptał Pippin i łzy radości popłynęły mu po policzkach. - Rohan nadciąga z odsieczą.

Nazgul szarpnął wodze i czarny zwierz zrobił błyskawiczny zwrot. Jedno machniecie ogona, łopot płaszcza i brama opustoszała. Zupełnie tak, jakby nikogo tu nigdy nie było.

  Pippin w niedowierzaniu zamrugał oczami. Dopiero teraz, kiedy Król Nazguli zniknął, hobbit odzyskał swobodę ruchu i głos.

- Gandalfie! - krzyknął, przypominając sobie po co tu przyszedł. – Gandalfie!!!!

Czarodziej, który właśnie pochylał się, by szepnąć Cienistogrzywemu jakieś polecenie do ucha, gwałtownie poderwał głowę.

- A ty co tutaj robisz?- spytał zdumiony. Cienistogrzywy parsknął przyjaźnie i bez żadnej zachęty sam ruszył w stronę hobbita. Spotkali się na środku placu. Mearas pochylił łeb, a hobbit przymrużył oczy, kiedy twarz owiał mu koński oddech. Cienistogrzywy lekko trącił Pippina w pierś, w ten sam sposób w jaki zwykł witać go w stajni. Tuk uśmiechnął się i pogłaskał go po aksamitnych chrapach.

- O ile wiem, wedle praw grodu, tym, którzy noszą srebrno-czarne barwy nie wolno opuszczać Cytadeli bez specjalnego pozwolenia. - Gandalf nasrożył krzaczaste brwi.

Pippin pomyślał sobie, że jeśli jeszcze raz usłyszy to zdanie, zacznie krzyczeć.

- Denethor zwolnił mnie ze służby - odparł, opanowując się z trudem. - Odprawił mnie. Gandalfie, ja... ja się boję. On chyba oszalał. Powiedział, że Boromir nie żyje i kazał zabrać Faramira do Domu Namiestników. Coś strasznego tam się dzieje. Boję się, że on zamierza zabić nie tylko siebie, ale i Faramira. Musisz tam natychmiast jechać! Powstrzymaj go!

Gandalf odwrócił się, by spojrzeć na wylot Bramy. Zgiełk bitwy narastał z każdą chwilą.

- Błagam cię! - zawołał Pippin, wyczuwając jego wahanie.

- Muszę być tam, gdzie toczy się bitwa. - Czarodziej potrząsnął głową. - Czarny Jeździec krąży wolny po polu. Może ściągnąć na nas zgubę. Nie mam teraz czasu na nic innego.

- A Faramir?!!! - krzyknął Pippin łamiącym się z rozpaczy głosem. - Co będzie z Faramirem?! Przecież on żyje! Nie można go tak zostawić! Denethor gotów spalić go żywcem, jeśli nikt go nie powstrzyma!

- Spalić żywcem?- powtórzył Gandalf, nachylając się nad nim. - O czym ty mówisz? Wytłumacz mi, ale prędko.

I Pippin uczepił się tej szansy kurczowo. W możliwie najdramatyczniejszy sposób zaczął streszczać wydarzenia ostatnich godzin. Opowiedział o zachowaniu Denethora, o stosie pogrzebowym i o Beregondzie. I o tym, że cało miasto mówi już o śmierci Boromira.

- Ale to przecież bzdura. On żyje, prawda? - dodał, spoglądając pytająco na Gandalfa.

- Nie odpowiem ci na to pytanie, mości Peregrinie. Nie potrafię go dostrzec, jego droga jest dla mnie zakryta.

- Przyjedzie z Rohirrimami - Pippin próbował włożyć w te słowa całą swą wiarę. - Na pewno przyjedzie. Zobaczysz, zaraz tu będzie.

- Niewątpliwie bardzo by się tu przydał - zgodził się z nim Gandalf. – Jeśli ktokolwiek mógłby powstrzymać Denethora, to chyba tylko on.

- A ty? - Pippin podniósł ręce i chwycił za szatę czarodzieja. - Czy nie możesz go powstrzymać i ocalić Faramira?

- Może bym i mógł - czarodziej znów obejrzał się na bramę. - Lecz jeśli nim się zajmę, obawiam się, że w tym czasie poginą inni. No tak, skoro powiadasz, że oprócz mnie nikt nie może mu pomóc, pojadę. Ale pociągnie to za sobą złe skutki i nieszczęścia. Jad Nieprzyjaciela przesączył się do samego serca Miasta, jego to bowiem wola działa w tej sprawie!- to mówiąc wyciągnął ręce po Hobbita. Uradowany Pippin dał się podnieść do góry. Nie obchodziły go owe „złe skutki i nieszczęścia”. Najważniejsze, że zdołał przekonać Gandalfa. Sprawnie usadowił się przed czarodziejem i odruchowo pogładził Cienistogrzywego po szyi. Koń parsknął i uderzył w bruk kopytem.

- Do Cytadeli, mój przyjacielu! - zawołał Gandalf. - Do Cytadeli, co tchu!

 

I znów Pippin posuwał się pod prąd. Tym razem to ludzie zbiegali w dół, a on dla odmiany parł pod górę.

- Rohan! Rohan nadciągnął z odsieczą! - dobiegały zewsząd okrzyki. Żołnierze otrząsnęli się z rozpaczy i chwycili za broń. Dowódcy pośpiesznie zbierali rozproszone oddziały, by podążyć czym prędzej na pole bitwy. Na wysokości trzeciego kręgu Gandalf i Pippin spotkali Imrahila wraz z grupą rycerzy z Dol Amroth.

- Dokąd spieszysz, Mithrandirze?- zagadnął książę, osadzając swego siwka w kropierzu zdobionym godłami łabędzia. - Rohirrimowie walczą na polu bitwy. Tam trzeba skupić wszystkie nasze siły!

- Tak, wiem, ze każde ręce są teraz potrzebne - odparł Gandalf. - Wrócę, kiedy tylko będę mógł. Ale teraz mam do Denethora sprawę nie cierpiącą zwłoki. Obejmij dowództwo pod nieobecność Namiestnika.

Imrahil skinął głową i nie pytał o nic więcej. Na moment jego spojrzenie przylgnęło do hobbita. Książę uśmiechnął się przyjaźnie i Pippin odpowiedział tym samym. 

Odkąd pierwszy raz ujrzał Imrahila, nadciągającego ze swymi oddziałami na pomoc Minas Tirith, Pippin zapałał wielką sympatią do tego człowieka. Właściwie nie do końca wiedział dlaczego. Jak dotąd nie miał okazji, by zamienić z nim choćby dwa słowa, ze trzy razy minął go w korytarzu, kiedy książę spieszył na naradę do Namiestnika – i to wszystko. W zasadzie go nie znał i nic o nim nie wiedział. Ale w oczach Imrahila było coś budzącego zaufanie, coś bliskiego. A poza tym książę był bardzo podobny do Boromira, czy raczej odwrotnie – Boromir do niego. Nic dziwnego, skoro łączyło ich bliskie pokrewieństwo. Nawet, gdyby hobbit nie wiedział, że Imrahil jest wujem Boromira to i tak na pierwszy rzut oka pomyślałby, że tych dwóch łączą więzy krwi. Co ciekawe, Boromir był znacznie bardziej podobny do wuja niż do swego ojca. Miał takie same oczy jak Imrahil i bardzo podobne rysy twarzy, nawet uśmiechali się podobnie. Denethor ze swymi surowymi, czarnymi oczami i długim, orlim nosem przywodził na myśl raczej Aragorna.

Czarodziej gwizdnął cicho i Cienistogrzywy ruszył do przodu, mijając Imrahilowego siwka, który usłużnie ustąpił mu z drogi.

W miarę jak pokonywali krąg za kręgiem, coraz wyraźniej czuli na twarzach świeży, ożywczy wiatr. W pewnym momencie Pippin spojrzał w bok i z radosnym niedowierzaniem zauważył niebo jaśniejące na wschodzie. Po tylu dniach nieustających ciemności, kiedy to wydawało się, że nigdy już nie zaświeci słońce, widok ten zaparł mu dech w piersi.

- Zobacz, Gandalfie! - zawołał uradowany. - Wstaje nowy dzień!

- Ciemności przemijają - zamruczał Gandalf - ale nad miastem jeszcze ciąży mrok.

Pippin przełknął ślinę i niespokojnie spojrzał na bielejącą przed nimi Cytadelę. Co zastaną w Domu Namiestników? Czy nie przybywają za późno?

Plac przed Cytadelą był opustoszały, a przed jej wrotami nie było straży.

A więc Beregond poszedł do Domu Namiestników. Pippin, nieco pocieszony, odetchnął głębiej.

Cienistogrzywy pogalopował na zachód wzdłuż długiego muru i na znak Gandalfa zatrzymał się przed Fen Hollen, wrotami prowadzącymi do Domów Umarłych. Czarodziej zeskoczył na ziemię i pomógł zsiąść Pippinowi. Hobbit zrobił krok w stronę drzwi i natychmiast zatrzymał się ze stłumionym okrzykiem grozy. Wrota były otwarte, a na ich progu leżał odźwierny, martwy.

- To też robota Nieprzyjaciela - westchnął Gandalf, przyklękając i zamykając oczy zabitego. - Nic go tak nie cieszy, jak bratobójcza walka i niezgoda posiana między wierne serca, które nie potrafią rozeznać drogi obowiązku – Czarodziej wyprostował się i spojrzał na Cienistogrzywego. - Wracaj do stajni, mój przyjacielu. Wezwę cię w razie potrzeby. Chodź, Pippinie.

Hobbit ostrożnie przestąpił nad zabitym i czym prędzej pobiegł za Gandalfem, stromymi schodami w dół. Rozwidniło się już na tyle, że z mroku zaczęły wyłaniać się smukłe kolumny i białe posągi. Kiedy Pippin schodził tędy z Denethorem światła pochodni wydobywały z mroku jedynie zarysy długich, rzeźbionych balustrad. Teraz było widać znacznie więcej. Niestety nie było czasu na rozglądanie się. Gandalf narzucił ostre tempo, zwłaszcza, kiedy z dołu dobiegły ich odgłosy walki – szczęk mieczy i krzyki. Pippin skupił się więc na patrzeniu pod nogi, bo schody były wyjątkowo strome i kręte. Niebawem znaleźli się na ulicy Milczenia. 

Kopuła Domu Namiestników majaczyła w mroku.

- Wstrzymajcie się! - krzyknął Gandalf gromko. - Wstrzymajcie się, szaleńcy!

Czterech pachołków Denethora, z mieczami i żagwiami w dłoniach, nacierało na Beregonda, który samotnie bronił dostępu do drzwi. Z lewą ręką wspartą o wrota, gwardzista z trudem odpierał ciosy, ale nie zamierzał ustąpić. Znakiem desperacji obu stron były dwa ciała leżące na schodach w kałuży krwi. Pachołkowie wciąż nacierali, miotając przekleństwa i nazywając Beregonda zdrajcą. Tak zawzięci byli w walce, że nie zwrócili uwagi na czarodzieja. Gandalf ruszył w ich kierunku, a Pippin, po krótkim zawahaniu, podążył za nim. W tej właśnie chwili usłyszeli głos Denethora dobiegający z wnętrza Domu:

- Prędzej! Róbcie, co wam rozkazałem. Zabijcie tego zdrajcę, albo ukarzę go sam!

I nagle drzwi, które Beregond usiłował podeprzeć, otworzyły się, pchnięte od środka z wielką siłą. Gwardzista zatoczył się i, z trudem łapiąc równowagę, odskoczył, opierając się plecami o ścianę. Pachołkowie zamarli.

Na progu stanął Denethor. 

Pippin zagapił się na niego w osłupieniu. Do Domu Namiestników schodził złamany cierpieniem starzec, zgarbiony, podpierający się laską. 

Teraz stał przed nimi Władca, wspaniały i groźny. 

Wyprostowany na całą swą imponującą wysokość, wydawał się ogromny jak nigdy przedtem, oczy mu lśniły, kiedy spojrzał najpierw na Gandalfa, a potem na Beregonda. Gwardzista zamarł, jak mysz przyszpilona spojrzeniem węża. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdołał z siebie dobyć głosu, ręka dzierżąca miecz opadła nagle i broń z brzękiem uderzyła o schody. Wparł się plecami w mur, z nabożną niemalże czcią obserwując jak ostrze w dłoni Denethora wznosi się do góry, by zadać mu ostateczny, karzący cios.

W trzech krokach Gandalf znalazł się na schodach. Słudzy osłonili oczy, bo od czarodzieja biło światło, niczym błyskawica w ciemnościach. Gandalf uniósł dłoń z laską i w tej samej chwili miecz wysunął się z osłabłej nagle dłoni Denethora. Namiestnik cofnął się oślepiony, a  czarodziej postąpił za nim.

- Co tu się dzieje, Denethorze?- zapytał Gandalf surowo. - Dom Umarłych to nie miejsce dla żywych. Dlaczego twoi słudzy biją się pośród grobów, gdy pod bramą grodu toczy się rozstrzygająca walka? Czyżby Nieprzyjaciel dotarł aż tu, na ulicę Milczenia?

- Odkąd to Władca Gondoru obowiązany jest zdawać ci sprawę ze swych zarządzeń?- syknął Denethor. - Czy nie wolno mi już rozkazywać własnym pachołkom? 

- Wolno ci, Denethorze - odparł Gandalf łagodniejszym już tonem, a blask bijący od niego zaczął przygasać. - Ale wolno też ludziom przeciwstawić się twoim rozkazom, jeśli są szaleńcze i złe. Gdzie jest twój syn, Faramir?

Pippin zerknął niespokojnie w głąb Domu, ale nic nie mógł wypatrzyć w mroku.

- Jest tu, w Domu Namiestników - Denethor uniósł głowę. - Płonie, już płonie! Podłożyli ogień pod jego ciało. Wkrótce spłoniemy wszyscy. Zachód ginie. Mój pierworodny syn nie żyje. Wkrótce dołączę do niego wraz z Faramirem. Odejdziemy stąd w wielkim ognistym całopaleniu. Niech wszystko skończy się w ogniu. Niech się skończy w popiele i dymie, które ulecą z wiatrem.

Na Białe Drzewo. On naprawdę jest obłąkany. – Pippin poczuł, jak ze zgrozy uginają się pod nim kolana. - Rozum mu z tej rozpaczy odjęło.

Widząc, że Gandalf wdziera się do środka, Pippin rzucił się za nim. Beregond też odzyskał panowanie nad sobą i czym prędzej skoczył ku drzwiom.

Faramir leżał na tym samym stole, na którym Denethor kazał go złożyć godzinę temu. Ku nieopisanej uldze Pippina żył jeszcze. Jego głowa i ręce wciąż poruszały się niespokojnie, owymi dziwnymi, płynnymi ruchami typowymi dla chorych majaczących w wysokiej gorączce. Oddychał płytko i szybko. Pippin stanął obok Gandalfa i zmarszczył nos, czując przenikliwy, ostry zapach. Wszystko przesycone było oliwą. Odzież Faramira, posłanie na którym leżał i koc, którym był okryty. Wystarczyłaby jedna iskra i...

Pippina przeszył dreszcz.

Gandalf jednym ruchem zdarł ciemny koc i ku zdumieniu hobbita porwał Faramira na ręce, kompletnie bez wysiłku, jakby unosił słomianą lalkę. Skojarzenie z lalką było tym silniejsze, bo Faramir przelewał się przez ręce. Głowa opadła mu do tyłu, a lewa ręka bezwładnie dyndała w rytm kroków czarodzieja.

- Gandalfie, zaczekaj! - wyrwało się Pippinowi. Czarodziej zatrzymał się i obejrzał na niego. Hobbit podbiegł do jego boku i ostrożnie podtrzymał głowę chorego. Włosy Faramira były mokre i lepkie, a jego skóra niemal parzyła przy dotknięciu. Gandalf uśmiechnął się lekko i pochylił, tak by Pippin mógł ułożyć głowę rannego na jego ramieniu. Faramir wyprężył się nagle, jęknął i przez sen wymówił imię swego ojca.

- Nie odbierajcie mi syna! On mnie woła!- Denethor nagle jakby się ocknął, dziki, nawiedzony błysk w jego oczach przygasł, ustępując miejsca łzom.

- Tak - odrzekł Gandalf. - Twój syn cię woła, lecz jeszcze nie możesz się do niego zbliżyć. Faramir stanął na progu śmierci, lecz być może go nie przekroczy. Może uda się go uzdrowić. Ty zaś powinieneś być na polu bitwy, pod bramą twego grodu, wiesz o tym w głębi serca.

- Faramir już się nie obudzi - Denethor pokręcił głową z uporem - a walka jest daremna. Dlaczego miałbym pragnąć przedłużenia życia? Dlaczego nie możemy umrzeć razem?

Pippin obserwował go ze ściśniętym gardłem. W oczach Denethora było coś, co przywodziło na myśl Boromira i jego załamanie po Parth Galen. Rozpacz człowieka, który sądzi, że stracił wszystko, który nie ma już nadziei i w śmierci upatruje jedyny ratunek. Tyle, że Boromira udało się uratować, między innymi dlatego, że można się  z nim było porozumieć. Denethor zdawał się być kompletnie głuchy na wszelkie argumenty. W pierwszej chwili Pippin otwierał już usta, by mu powiedzieć, że wstaje nowy dzień, że Rohan nadciągnął z odsieczą, ale nie odważył się odezwać, bo bał się reakcji Władcy. Wszystkie słowa w zamierzeniu mające dodać otuchy wywoływały wręcz przeciwny skutek. Hobbit chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak bezradny, a na widok łez Denethora ścisnęło mu się serce. Chyba wolał już wybuchy gniewu Namiestnika, niż tę rozpacz, którą ciężko było znieść. 

- Ani tobie, ani żadnemu władcy na ziemi nie przysługuje prawo wyznaczania godziny własnej śmierci! - rzekł Gandalf. - Tylko pogańscy królowie w czasach ciemności sami zadawali sobie śmierć, zaślepieni pychą i rozpaczą, zabijając też swoich najbliższych, aby lżej im było rozstać się z tym światem.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakub791.xlx.pl