Child Maureen - Odmieniona żona - Hudsonowie t06, 2015

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Gorący romans duo

tom 925

 

Seria tematyczna „Hudsonowie z Hollywood” tom 6

 

 

tom zawiera:

 

Maureen Child - Odmieniona żona

Olivia Gates - Książęca wybranka

 

 

 

Maureen Child

 

Odmieniona żona

 

 

 

 

Rozdział  1

Zza drzwi co pewien czas dobiegał ostry, przenikliwy krzyk. To już czwarta sekretarka dostała życzenia z okazji walentynek. Pewnie trzyma w rękach jakiegoś pluszowego misia albo pudełko czekoladek.

- Powinni znieść walentynki - mruknął pod nosem Devlin Hudson.

- Ale to takie miłe święto.

Devlin ostro spojrzał na swoją sekretarkę Megan Carey. Pięćdziesięcioletnia blondynka z rezygnacją pokiwała głową, jakby miała przed sobą beznadziejny przypadek.

- Daruj sobie komentarze - ostrzegł ją Devlin.

Z doświadczenia wiedział, że najlepiej od razu uciąć rozmowę i uchronić się przed niekończącymi się monologami.

- Przecież nic nie mówię.

Mimo wszystko Devlin doceniał pracę Megan. Był najstarszy z rodzeństwa, w jego rękach spoczywała władza nad królestwem wytwórni Hudson Pictures. Potrafił zmrozić wzrokiem niejednego producenta lub aktora, ale jego biurem rządziła Megan Carey.

Miała prawo wypowiedzieć swoje zdanie niezależnie od tego, czy mu się to podobało, czy nie.

- Chciałam tylko powiedzieć, że walentynki są jutro - dokończyła myśl.

- To straszne! Cały dzień będą przychodzić kartki.

- Widać, że Dobra Wróżka nigdy cię jeszcze nie odwiedziła.

- Czy ty nie masz nic do roboty? - odciął się, rzucając jej chłodne spojrzenie, którym zwykle mierzył zbyt rozrzutnych reżyserów.

- Wierz mi, że rozmowa z tobą to ciężka praca - zauważyła Megan z dramatycznym westchnieniem.

Devlin w ostatniej chwili powstrzymał uśmiech.

- Powiedz wreszcie, o co chodzi.

- Z przyjemnością.

Dobrze wiedział, że nikt nie jest w stanie uciszyć Megan. Położyła na biurku listę osób, które próbowały się z nim skontaktować.

- Tak jak mówiłam, jutro są walentynki. - Megan oparła ręce na swoich bujnych biodrach. - Mądry mężczyzna korzysta z okazji, żeby posłać żonie kwiaty, słodycze albo jedno i drugie.

Devlin ze złością chwycił pierwszy z brzegu dokument i utkwił w nim wzrok.

- Zastanawiam się, co żona chciałaby usłyszeć w takim dniu od swojego męża...

- Jesteśmy z Valerie w separacji - przypomniał oschle Devlin.

Nie zamierzał roztrząsać spraw związanych ze swoim małżeństwem i żoną, a tym bardziej kwestii, dlaczego go zostawiła. Kiedy jednak Megan podjęła temat, zaczął znów myśleć o swojej sytuacji. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Valerie odeszła. Tak dobrze się między nimi układało. Mogła kupować na kredyt we wszystkich sklepach przy Rodeo Drive i miała mnóstwo wolnego czasu. Zajmowali piękny apartament w rodzinnym domu, więc nawet nie musiała sprzątać, bo od tego była służba. Miała z nim tylko być. Niestety okazało się, że to wszystko nie wystarczyło, aby ją zatrzymać.

Obecnie jego żona mieszkała na luksusowym osiedlu w Beverly Hills. Co pewien czas w gazetach pojawiały się zdjęcia: Valerie na zakupach, Valerie na obiedzie w popularnej restauracji z komentarzem, że pewnie się z kimś spotyka.

Dłoń Devlina nerwowo zacisnęła się na stercie papierów. Nie mógł się pogodzić z myślą, że jego żona chodzi na randki, choć wiedział, że nie może nic na to poradzić.

- No właśnie! Jest pan w separacji, a nie po rozwodzie - odezwała się Megan.

- Megan! Jeśli zależy ci na tej pracy, natychmiast skończ ten temat.

Megan prychnęła pogardliwie.

- Beze mnie nie dałbyś sobie rady.

- Jeśli on cię wyrzuci, masz u mnie pracę od zaraz - dał się słyszeć melodyjny głos.

Dev podniósł głowę i ujrzał swego brata Maxa.

- Zapłacę ci, żebyś tylko ją stąd zabrał.

Megan popatrzyła na nich z groźną miną.

- Rzeczywiście powinnam złożyć wymówienie. Wtedy zobaczysz, że jestem nie do zastąpienia. Ale nie zrobię tego, bo mam dobre serce i nie chcę patrzeć, jak biuro beze mnie upada.

To mówiąc, dumnie uniosła podbródek i wyszła.

- Dlaczego ja jej jeszcze nie wyrzuciłem? - westchnął Dev.

Max usiadł naprzeciwko brata.

- Ponieważ Megan pracuje tu od trzydziestu lat - odparł, sadowiąc się wygodnie w fotelu. - Zna ciebie i mnie od dziecka. Gdybyśmy chcieli się jej pozbyć, to pewnie by nas zabiła.

- Masz rację. - Dev z rezygnacją pokręcił głową.

Rozejrzał się po gabinecie. Jego wzrok prześlizgnął się po wiszących na ścianie plakatach filmowych, wielkim stole konferencyjnym i luksusowym barku. Nawet widok z okna na zabudowania Hudson Pictures nie wzbudził w nim emocji. Ale niezależnie od nastroju wiedział, że to był jego świat, w którym czuł się szczęśliwy.

To dlaczego był w tak podłym nastroju?

- O co dzisiaj poszło?

Dev rzucił Maxowi badawcze spojrzenie.

- Megan uważa, że z okazji walentynek powinienem wysłać żonie kwiaty.

- Niezły pomysł - odparł brat, składając ręce na piersi. - Właśnie wysłałem Danie piękne róże i pudełko czekoladek. Poślij coś Val.

- Zwariowałeś? - rzucił Dev, zrywając się na równe nogi.

Zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.

- Chyba zapomniałeś, że Val mnie zostawiła.

- Nic dziwnego.

- Co masz na myśli?

- Daj spokój! Valerie miała na twoim punkcie bzika, a ty jej nie zauważałeś.

Dev przystanął i gwałtownie odwrócił się do brata.

- Moje małżeństwo to nie twoja sprawa.

Max wzruszył ramionami.

- Mówię tylko, że gdybyś próbował uszczęśliwić swoją żonę, tak jak próbujesz dogadzać rozpuszczonym reżyserom, nie byłbyś teraz sam.

- Dzięki za radę, świeżo upieczony kochasiu!

Max uśmiechnął się.

- Przyznaję, jestem wdzięczny losowi za Danę. Po stracie Karen...

Dev skrzywił się. Nie chciał przypominać bratu o zmarłej żonie ani o żałobie, którą Max tak długo przeżywał.

- Cieszę się z twojego szczęścia. Ale to nie znaczy, że chcę tego samego co ty.

- A powinieneś.

- Daj spokój, Max. Przyszedłeś tutaj, żeby mi prawić kazania na temat mojej byłej żony? Kim ty jesteś? Guru od spraw sercowych?

- Niestety nie. - Max się roześmiał. - Ale skoro Megan dała ci popalić, chciałem się dołączyć.

- Dziękuję, ale nie skorzystam z twoich rad. Miłość jest dla mięczaków.

Przez ostatni rok cała rodzina Hudsonów zakochiwała się i żeniła na potęgę. Bardzo to Devlina denerwowało. Z drugiej strony jako firma Hudson Pictures mieli dzięki temu dobrą prasę. W końcu sprzedawali ludziom filmy ze szczęśliwymi zakończeniami.

- Tak mówi facet, który w walentynki nie ma u boku kobiety.

Dev zmroził brata wzrokiem, ale nie zrobiło to na Maxie żadnego wrażenia.

- Nie mogę w to uwierzyć! Nawet ty dałeś się omamić temu szaleństwu? Chyba nie mówisz poważnie? Wszyscy wiedzą, że walentynki wymyślili producenci kartek świątecznych i słodyczy. To święto dla kobiet, braciszku, a nie dla facetów.

- Parę cukierków, kwiatek, trochę wina i już masz romantyczny wieczór z ukochaną. Ale o czym ja mówię! - zażartował Max. - Przecież ty nie masz o tym pojęcia. Pozwoliłeś swojej żonie odejść w Boże Narodzenie. Romantyk!

- Wiesz co? Odkąd się zakochałeś, straciłeś poczucie humoru.

- Ciekawe, a ciebie lata małżeństwa wcale nie zmieniły.

To prawda. Żeniąc się, Devlin nie był nawet zakochany. Potrzebował żony i Valerie świetnie pasowała do tej roli. Miała znajomości - media, prasa, korporacje, a do tego wspaniale się prezentowała u jego boku. Odkąd odeszła, wcale za nią nie tęsknił. Dobrze mu było samemu.

- Właśnie! Jestem tym samym facetem, którym byłem w dniu ślubu.

- Wielka szkoda - odparł Max.

Marszcząc czoło, Dev podszedł do okna i wyjrzał na dwór. Cały rozległy teren należał do Hudson Pictures. Widać było zabudowania, kilkadziesiąt planów filmowych przygotowanych na wejście ekipy, która tchnie życie w martwą scenografię. Widać było aktorów, statystów, pracowników obsługujących plan, elektryków. Teren wytwórni był jak małe miasteczko, a Devlin był jego burmistrzem.

Jednak zamiast cieszyć się władzą nad filmowym miasteczkiem, oczami wyobraźni Dev ujrzał luksusowe osiedle w Beverly Hills, gdzie mieszkała Valerie.

- O co ci chodzi? - spytał opanowanym głosem, odwracając się do brata.

- Mógłbyś nad sobą popracować.

Max przesunął fotel tak, aby lepiej widzieć twarz brata.

- Val była dla ciebie szansą na normalne życie, a ty pozwoliłeś jej odejść.

Dev zacisnął usta i odwrócił się w stronę okna. Nie chciał rozmawiać o swoim małżeństwie ani z Maxem, ani z nikim innym. Nadal nosił w sobie żal, który się zrodził, gdy w Wigilię Bożego Narodzenia Valerie od niego odeszła. Nazywał się Devlin Hudson, nikt go dotąd nie zostawił. Potem musiał stawić czoło prasie, która rozpisywała się o klęsce jego małżeństwa, a to tylko pogłębiło jego rozgoryczenie. Aby się bronić, przyjął bojową postawę i została mu ona do dzisiaj.

Każda gazeta, każdy szmatławiec rozpisywały się o przyczynach odejścia Val.

Przez całe tygodnie uganiali się za nimi paparazzi. Dev nie chciał się do tego przyznać, ale mimo poczucia obrzydzenia sam zaczął sprawdzać, co brukowce piszą o jego żonie i o jej planach na przyszłość.

Odwrócił się gwałtownie, podszedł do biurka i usiadł w fotelu. Mając przed sobą duży blat, od razu poczuł się pewniej.

- Nie przyszło ci do głowy, że może to ja chciałem separacji?

- Nie - odparł Max i rozparł się wygodnie w fotelu, krzyżując wyciągnięte przed sobą nogi. - To nie w twoim stylu. Jeśli coś postanowisz, to się tego trzymasz. Dlatego nie wierzę, że kazałeś jej odejść. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego jej na to pozwoliłeś.

- Pozwoliłem? - Dev roześmiał się i splótł ręce na brzuchu. - A ty „pozwalasz” swojej narzeczonej na dużo rzeczy?

Max po raz pierwszy zmarszczył czoło, jakby próbował sobie wyobrazić narzeczoną w sytuacji, gdy prosi go o zgodę na wyjście z domu.

- Touche. Dobry strzał. Może słowo „pozwolić” tu nie pasuje. Ale co myślałeś, kiedy od ciebie odeszła? Przecież wszyscy wiedzą, że za tobą szalała.

To prawda. Val zawsze pragnęła spędzać z nim jak najwięcej czasu. Miała wtedy błyszczące oczy i promienny uśmiech na twarzy. Wiele oczekiwała po ich związku i sama bardzo się zaangażowała. Uważał to za naturalne. Wiedział, że go kocha, i dlatego był pewien, że żeniąc się z nią, podjął właściwą decyzję.

Wierzył, że jeśli Val go kocha, wszystko pójdzie jak z płatka.

Wróciły wspomnienia. Valerie we Francji na planie filmu „Honor”, Val w łóżku ze słabym uśmiechem na twarzy po nieudanej nocy poślubnej. A niech to! Na samo wspomnienie Devlin poruszył się nerwowo w fotelu. Nie podejrzewał, że była dziewicą. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mogłaby się czymś denerwować. Tymczasem ona była cała spięta i sparaliżowana strachem.

Musiał przyznać w duchu, że nie był dumny z tego, jak się zachował. Bardzo jej pragnął i nie miał cierpliwości na grę wstępną. Ta noc zakończyła się klęską, a potem było już tylko gorzej. Każda próba zbliżenia kończyła się podobnie. Trudno było o tym zapomnieć.

Otrząsnął się z przykrych wspomnień i spojrzał na brata.

- Nie wtrącaj się do moich spraw.

- To wszystko z powodu mamy i ojca, prawda?

Dev rzucił Maxowi ostre spojrzenie. Odkąd dowiedział się, że matka zdradziła ojca, przestał wierzyć w trwałość instytucji małżeństwa, a to z kolei wpłynęło na jego postawę. Dwoje ludzi, którzy byli dla niego ideałami, nagle okazali się słabi.

- Rodziców do tego nie mieszaj!

- Dlaczego? Wbrew temu, co mówisz, swoim zachowaniem wciąż ich ranisz. Przestałeś rozmawiać z ojcem, nie chcesz słuchać matki. Dla całej rodziny jesteś jak bryła lodu.

- Mam dużo pracy - rzucił z irytacją Dev. - Może tego nie zauważyłeś, ale mamy cztery filmy w fazie postprodukcji, a do tego nominację do Oscara.

- Tu nie chodzi o pracę, ale o ciebie i twoje życie. Trzeba było chociaż spróbować. Val cię kochała, a ty wszystko zepsułeś.

Żal ścisnął Devlinowi serce. Nie lubił patrzeć wstecz. Nie należał do ludzi, którzy się zastanawiają nad swoimi błędami i wyciągają z nich wnioski. Przeszłość trzeba było zostawić za sobą, gdyż tego co było, nie da się zmienić.

Dev wstał i spojrzał na brata.

- Niczego nie zepsułem. A ty zamiast się martwić o moją żonę, lepiej się zajmij swoimi sprawami.

- Ty już nie masz żony, Dev - przypomniał Max.

Dziwne, że kilka minut temu to samo Devlin powiedział swojej asystentce Megan.

Kiedy jednak słowa te padły z ust brata, poczuł złość. Megan miała rację. Nadal miał żonę, tylko że z nią nie mieszkał. Nie mógł cofnąć czasu, ale mógł się zatroszczyć o przyszłość.

- Tak, mam żonę - powiedział.

Nagle poczuł, że ma dosyć odpowiadania na wścibskie pytania dziennikarzy, fotoreporterów i członków rodziny. Nadeszła pora, żeby wziąć los w swoje ręce.

Dlaczego jemu się to przydarzyło? To nie on odszedł z domu, to nie on postanowił zamieszkać w pustym apartamencie, to nie on bez żadnego powodu milczał całymi dniami. To były wymysły Valerie i ciężko mu się z tym żyło.

- Val będzie zdziwiona, kiedy zechcesz jej o tym przypomnieć - zauważył Max, wstając z fotela.

- Pozwól, że ja się nią zajmę.

Zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Potem podszedł do szafy, otworzył ją i wyjął marynarkę.

- Dokąd idziesz? - spytał Max.

- Porozmawiać z żoną - rzucił Dev, nagle zdając sobie sprawę, jak za nią tęskni. - Najwyższa pora, żebym jej przypomniał o swoim istnieniu.

- Myślisz, że to takie proste?

Dev spojrzał na młodszego brata. Od kilku dni otaczały go sekretarki o maślanych oczach, rozanielone asystentki i zakochani członkowie rodziny. Gdzie tylko spojrzał, widział bombonierki i bukiety kwiatów. Walentynkowe serca przypomniały mu o jego samotności i pustym domu. Kiedy obserwował swoich zakochanych braci i siostrę, był coraz bardziej przygnębiony. Nie miał ochoty zastanawiać się nad przyczyną takiej reakcji.

Był samotny od wielu lat, ale z własnego wyboru.

A może właśnie w tym tkwił problem? Może wcale nie chciał być sam? To Valerie postawiła go w takiej sytuacji. Dopięła swego. Odeszła i teraz ma tyle „przestrzeni”, ile zapragnie. Trzeba z tym skończyć. Najwyższa pora, żeby wróciła do domu i wywiązała się ze ślubnej przysięgi. Nie było w niej zdania: „Będziesz ze mną tak długo, jak zechcesz”, za to było zdanie: „I nie opuszczę cię aż do śmierci”. Dev złożył przysięgę z myślą, aby jej dotrzymać. Tego samego oczekiwał od swojej żony. Nieraz jej to powtarzał.

- Nie wiem, czy to będzie proste, ale muszę to, zrobić - odparł, patrząc na brata ze smutnym uśmiechem.

 

Valerie Shelton Hudson miała apartament z widokiem na zielone wzgórza i bogate posiadłości Beverly Hills. Mieszkanie było luksusowe, urządzone ze smakiem i tak puste, że czasem miała ochotę krzyczeć, żeby tylko usłyszeć jakiś dźwięk. Mimo to rzadko włączała telewizor. Nie chciała oglądać wiadomości na temat wytwórni Hudson Pictures i zbliżającej się gali oscarowej. Gdy tylko słyszała nazwisko Devlina żal i tęsknota ściskały jej gardło.

Zamiast zastanawiać się nad tym, co straciła, wolała w ogóle nie myśleć. Umawiała się z przyjaciółmi, udzielała się w instytucjach charytatywnych, chodziła na zakupy i próbowała ignorować paparazzich, którzy wyrastali przed nią nie wiadomo skąd, i robili jej zdjęcia, gdy tylko opuszczała swoje mieszkanie.

Starała się zapełniać kolejne dni różnymi czynnościami, ale w nocy czuła się samotna. Nie interesowali jej mężczyźni ani wypady do modnych nocnych klubów. Wieczory się dłużyły, a dni mijały niepostrzeżenie. Mimo spotkań z przyjaciółmi Valerie wciąż tęskniła za mężem, za mężczyzną, który do tego stopnia ją ignorował, że nie miała wyboru i musiała go zostawić.

- Nie chcę tak żyć - mruknęła pod nosem, wychodząc na taras.

Znalazła się wśród gęstwiny zieleni. W wiszących donicach rosły paprocie, z ceramicznych skrzynek wylewały się kwiaty, a w rogu stało ładnie przystrzyżone drzewko cytrynowe. Na środku tarasu znajdował się metalowy stolik z blatem wykładanym kafelkami oraz cztery krzesła ogrodowe. W rogu była jaskrawa czerwono-żółta huśtawka. Valerie usiadła na niej i zaczęła się wsłuchiwać w odległe odgłosy z ulicy. Przynajmniej tu, na piętnastym piętrze bloku, mogła liczyć na odrobinę prywatności.

Starała się zebrać myśli. Niestety, gdy tylko próbowała się skupić, od razu przypomniał jej się Devlin. Poirytowana starała się odgonić od siebie wspomnienie jego zaskoczonej twarzy, kiedy powiedziała mu, że odchodzi. Nie mogła znieść myśli, że uciekła zamiast walczyć o małżeństwo, którego kiedyś tak bardzo pragnęła.

Początkowo winą za nieudany związek obarczała Devlina. Teraz jednak musiała przyznać, że wina leżała po obu stronach. Ani razu nie próbowała walczyć o swoje prawa, nie potrafiła zwrócić na siebie uwagi Devlina. Zachowywała się jak ostatnia idiotka, spokojnie czekając, aż mąż poczuje dawny dreszcz emocji towarzyszący ich pierwszemu spotkaniu.

Przytuliła do brzucha poduszkę i położyła głowę na oparciu huśtawki. Gdy tylko przymknęła powieki, przed oczami stanął jej Devlin. Szkoda, że nie mogła zacząć wszystkiego od nowa. Tyle rzeczy zrobiłaby zupełnie inaczej.

- Przede wszystkim nie byłabym taka uległa - powiedziała do siebie, wciąż mając w pamięci postać Devlina. - Walczyłabym o swoje prawa, zamiast zachowywać się jak idealna żona. Po prostu byłabym sobą.

To ostatnie zdanie ją zabolało. Perfekcyjna pani domu.

- Boże! Nic dziwnego, że się mną znudził - mruknęła pod nosem i mocniej objęła poduszkę.

Czuła żal i była coraz bardziej sfrustrowana.

- Pani Hudson? - usłyszała głos gospodyni.

- Słucham, Tereso - odezwała się, nie otwierając oczu.

- Ktoś do pani. Mówiłam, że nie chce pani nikogo widzieć, ale...

- Nie chciałem słuchać.

Valerie otworzyła oczy i zerwała się na równe nogi. Stał przed nią człowiek, którego nie spodziewała się ujrzeć. Jej własny mąż.

 

 

Rozdział  2

- Jesteś zdziwiona? - spytał Dev, przechodząc obok gospodyni.

Wyszedł na taras i stanął przed Valerie.

- Owszem, nie spodziewałam się ciebie - odparła, patrząc na niego jak na ducha.

Trudno było stwierdzić, czy się cieszy z tej wizyty.

- Musimy porozmawiać. - Dev odwrócił się znacząco w stronę gospodyni.

Val zwróciła się do Teresy: - W porządku, możesz odejść.

To jednak nie przekonało starszej kobiety.

- Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę mnie zawołać - powiedziała.

Kiedy gospodyni odeszła, Dev zaśmiał się z ironią.

- To twój cerber?

- Nie potrzebuję opieki. Sama potrafię o siebie zadbać.

Nie spuszczając z niej wzroku, Dev uniósł jedną brew i pokiwał głową.

- Nie wątpię.

- Jesteśmy sami, więc powiedz, o co chodzi.

Jej głos nie brzmiał zachęcająco, ale to Devlina nie zraziło. Przyszedł tu z misją i zamierzał ją wypełnić. Przez całą drogę myślał, co powie. Wiedział, w jaki sposób złamać opór Val. Przekona ją, że separacja nie ma sensu. Nadal byli małżeństwem i powinni być razem. Zamierzał jej również przypomnieć o zbliżającej się oscarowej gali, na której chciał zgromadzić całą rodzinę Hudsonów. Miał same racjonalne argumenty i był pewien, że do niej przemówią.

- Po co przyszedłeś?

Dev spojrzał na nią zdziwiony. Valerie rzuciła poduszkę na huśtawkę i stanęła przed nim, patrząc mu prosto w twarz. Miała lekko podniesiony podbródek i chłodny wzrok. A więc to tak! Dawna Val odeszła w niepamięć. Kobieta, którą kiedyś znał, zostałaby na huśtawce, zwinięta w kłębek, ukrywając się za poduszką i unikając jego wzroku. Ta zmiana nawet mu się spodobała.

- Przyjechałem, żeby zabrać cię do domu.

- Ja jestem w domu - odparła i podeszła do stolika.

Odsunęła jedno z dekoracyjnych krzeseł i usiadła.

- Mówię poważnie. - Dev starał się zachować spokojny ton. - Chodzi mi o nasz dom.

- Ja tam już nie mieszkam.

Dev zdenerwował się, ale natychmiast się uspokoił. Zawodowo zajmował się negocjacjami i wiedział, że spokojny ton to połowa sukcesu. Odsunął krzesło i usiadł obok. Oparł łokcie na kolanach i spojrzał jej w oczy.

- Tak, wiem. Odeszłaś.

- To po co...

Dev przerwał jej, podnosząc rękę.

- Minęło kilka miesięcy. Dopięłaś swego.

- Co takiego? - spytała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

- Chciałaś pokazać, że jesteś nieszczęśliwa. Zrozumiałem lekcję. Jestem gotów porozmawiać i zrobić wszystko, żebyś wróciła tam, gdzie jest twoje miejsce.

Valerie przez dłuższą chwilę milczała, rozważając słowa, które Dev przygotował sobie w drodze do jej apartamentu. Mówił logicznie, sensownie i konkretnie. Czy mogła chcieć więcej?

- Dlaczego?

Tym razem Dev spojrzał na nią zdziwiony.

- Co?

- Nie „co”, tylko „dlaczego” - odparła oschle. - Dlaczego mam do ciebie wrócić?

- Jesteś moją żoną.

- Dlaczego teraz, a nie miesiąc temu albo za miesiąc? Dlaczego dzisiaj?

Devlin wyprostował się na krześle i oparł jedno ramię o zimny blat stołu. Nie był przygotowany na pytania. Val, którą znał, zgodziłaby się bez słowa i wróciła z nim do domu. Z tamtą Val wszystko było łatwiejsze.

- Jutro są walentynki - powiedział, próbując naprędce znaleźć jakieś usprawiedliwienie.

- Co z tego?

Powinien był przywieźć kwiaty, słodycze albo - jak sugerowała Megan - jedno i drugie. Ponieważ jednak przyjechał z pustymi rękami, pominął milczeniem to pytanie i skierował rozmowę na inne tory.

- Zdałem sobie sprawę, ile minęło czasu - powiedział. - Niedługo będzie rozdanie Oscarów. Zależy mi, żeby cała rodzina Hudsonów pojawiła się na gali, tym bardziej że pewnie dostaniemy nagrodę za najlepszy film.

- Rozumiem.

Żadnych emocji, choćby cienia wzruszenia. Dev nie był w stanie zgadnąć, co Valerie myśli. Nie chciał się przed sobą przyznać, jak bardzo go to denerwuje. I nie była to jedyna rzecz, która wyprowadzała go z równowagi. Nie mógł rozgryźć tej nowej, nieznanej Valerie.

Wystarczyło jedno spojrzenie, a znów poczuł silne pożądanie. Pamiętał, jak nieudany był ich seks, a mimo to nadal jej pragnął. Nawet siedzenie obok niej przy stoliku pobudzało jego zmysły.

Wstał, zrobił dwa kroki, po czym się odwrócił.

- Posłuchaj, jesteśmy małżeństwem. Kiedy się pobieraliśmy, oboje byliśmy świadomi tego, co robimy. Od samego początku wiedzieliśmy, że nie będzie rozwodu. Wokół aż się roiło od nieszczęśliwych par. Żadne z nich tego nie chciało.

- To prawda.

- Dlatego wrócisz ze mną do domu - powiedział z uśmiechem Dev.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakub791.xlx.pl