Chomutowska Emilia - Chyba zolza(1), ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
2008 -12- 2 2 2009 -02- 0
2009 -04- 1 8 2009-06-2 2 2009 -08- -
CHYBA
ZotZA
/
Emilia Chomutowska
CHYBA
hm
# Wydawnictwo TELBIT
© Copyright by Wydawnictwo TELBIT, Warszawa 2008 UWAGA. Zarówno całość, jak też
żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana w jakiejkolwiek formie
ani rozpowszechniana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody Wydawcy
Wydawnictwo TELBIT
ul. Żegańska 36
04-736 Warszawa
tel.:(0-22] 331-03-05
e-mail: telbit@telbit.pl
www.telbit.pl
edu.info.pl
Redakcja i korekta: Maria Białek
Skład, łamanie
i opracowanie graficzne okładki:
Agnieszka Kielak-Dębowska
Projekt i rysunki na okładce: Katarzyna Listwon
Promocja:
Katarzyna Gargol
tel./fax: (0-22] 331-84-90
Dział Handlowy:
tel./fax: (0-22] 331-88-70,-71
e-mail: handlowy@telbit.pl
Druk i oprawa: Zakład Graficzny COLONEL, Kraków
ISBN: 978-83-60848-35-7
\ 4£
Uwaga
Wszyscy bohaterowie powieści są fikcyjni, wszelka zbieżność imion i nazwisk oraz
podobieństwo do żyjących lub zmarłych osób są przypadkowe. Miejsca opisane w
książce istnieją naprawdę, jednak niektóre powiązane z nimi wydarzenia zostały
wykreowane na potrzeby fabuły.
14.10.05, piątek, Dzień Edukacji Narodowej
Zołza - dziewczę średniego wzrostu o postawie szczu-pło-płaskiej (określenie to
jej znajomi podchwycili z jakiejś reklamy telefonów), brązowych włosach i długim
nosku, na którym powinny być okulary (ale znów o nich zapomniała), dużych,
ciemnych oczach i prawie trzycentymetrowych (specjalnie hodowanych) paznokciach
- szła do szkoły w swoim normalnym humorze.
Deszcz kropił, liście szeleściły pod nogami, mokro, szaro. Jednak nie to było
przyczyną jej fatalnego samopoczucia. Od trzech dni nie rozmawiała ze swoją
najlepszą przyjaciółką. Po poniedziałkowych fakultetach rozstały się bez słowa i
tak zostało do dziś. Właściwie Zołza sama nie wiedziała z jakiej przyczyny. Nie
miała jednak zamiaru wyciągać ręki pierwsza do kogoś, kto ją odtrącił - po raz
kolejny Przechodząc, jak zresztą co dzień, przez niewysoki mostek, spojrzała w
rwący nurt rzeki (o wodzie nie pierwszej świeżości) i wpadła na genialny (jej
zdaniem) pomysł: „A może by tak wskoczyć?". Skoro nikt nie chce z nią rozmawiać,
jeszcze jedna osoba odrzuciła jej przyjaźń, ktoś inny jej miłość - życie jest
całkowitym bezsensem. Wzruszyła ramionami, popatrzyła na zegarek i przyspieszyła
- lekcje zaczynały się już za 15 minut...
r -7-
Obładowana zeszytami A4, pierwsze kroki skierowała jak zwykłe do biblioteki -
dla większości miejsca pełnego wiedzy tajemniczego, pachnącego innym światem,
dostępnym tylko dla wtajemniczonych. Zołza czuła się tą wtajemniczoną, ale dla
niej nie było to czymś nadzwyczajnym i godnym uwagi.
Przy biurku pani profesor stała jej koleżanka Agata B. zwana Anielą. „Aniela od
aniołów" - pomyślała Zołza, patrząc na wesołe rysy i złote loki dziewczyny. W
ręku trzymała pomarańczową kopertę ze znajomo wyglądającym adresem... Tak, to
było właśnie TO. Zanim jednak Zołza zdążyła cokolwiek powiedzieć, wszedł Czesiek
Trufel. Niósł pomarańczową kopertę. A więc tylko ona jedna nie została
zaproszona na rozwiązanie konkursu? Dobrze, że w porę ugryzła się w język i nie
wypaplała o swoim w nim udziale, byłby wstyd. „Już nigdy nic nie napiszę na
żaden konkurs poetycki!" - poprzysięgła sobie w duchu, ale na wszelki wypadek
wysłała do domu SMS-a, żeby sprawdzono skrzynkę na listy. Odpowiedzi nie było.
Przekonana o swojej całkowitej bezwartościowości i beznadziejności, Zołza ni
stąd, ni zowąd przypomniała sobie chłopaka, który jechał z nią rano do szkoły.
To, że jechał nie było ważne; ważne, że pochodził z tej samej wioski co ona i że
był nawet przystojny - w każdym razie na studniówkę by się nadał... Zaczęła snuć
plany jak by go tu poznać... Ale: STOP Zołzo! Nie dla ciebie chłopcy nie dla
ciebie studniówka, przecież ty jesteś tylko... Zołzą!
Po dzwonku powlokła się na swój ulubiony przedmiot: polski. Dzień Edukacji
Narodowej był cudowną okazją do przeprosin pani Laury (jak zwykle w sukience w
grochy) za wszystkie dotychczasowe grzeszki szkolnego życia. Ale aż szczęki
wszystkim opadły, kiedy - ku powszechnemu zdzi-
-8-
wieniu - na korytarzu zwanym zieloną milą (bardzo optymistyczne wykładzinowe
nawiązanie do filmu z Tomem Hanksem, nieprawdaż?) padły słowa: „Nie przyjmę!", a
później jeszcze parę epitetów o braku szacunku i oszustwach. Kwiatki wylądowały
w koszu. Zołzę aż zakłuło serce - uwielbiała róże, a te były nadzwyczaj piękne.
Co do odmowy przyjęcia kwiatów, było jej przykro, szybko jednak przestała się
tym przejmować. Ostatnio z trudem znosiła szkołę. Gnębiła ją depresja,
przygniatał ciężar nauki. W dodatku na przerwie wywiązała się rozmowa o balu
maturalnym. To kolejna rzecz, przez którą Zołza chciała zniknąć z powierzchni
ziemi albo chociaż na stałe zamknąć się w domu i nie narażać więcej ludzi na
swój widok.
W głębi duszy przyznawała jednak, że zatańczenie poloneza na tej wielkiej
uroczystości było od dawna jednym z jej największych marzeń... Marzenia w
kontakcie z rzeczywistością były dla niej zwykle czymś w rodzaju upadku z
dziesiątego piętra do rwącej rzeki, a myśl o studniówce - smutnym zwrotem w
niedawną wakacyjną przeszłość. Piotr... Zołza oczami wyobraźni zobaczyła
przystojnego wysokiego bruneta - typ bondowski. I jak na złość spojrzała na
drugi koniec korytarza, gdzie siedziała ich klasowa para: Jola - jak zwykle
zapłakana, mrużyła śliczne zielone oczy otulone długimi jasnymi rzęsami, Bernard
- jak zwykle opiekuńczy, przytulał ją mocno, wycierając kapiące łzy rękawem
swojej bluzy Zołzie przyszło na myśl, że jej nikt nie będzie tak wycierał łez.
Poczuła dziwny ucisk w gardle i omal nie zakrztusiła się kanapką, która zrobiła
się dziwnie gorzka...
Dzwonek. Połowa szkoły zbita w dziki tłum osób wyższych i grubszych od Zołzy
pociągnęła biedną dziewczynę na salę gimnastyczną. Akademia na Dzień Nauczyciela
do
-9-
ostatniej chwili była wielką zagadka. Usiadła w trzecim rzędzie, z dala od
wszystkich znajomych, i - znudzona - wpatrywała się w scenę. W jakież zdumienie
wprawiły ją znane dobrze słowa z jej kabaretu! (Z tym kabaretem to też była
niezła historia. Zołza siedziała nad nim pół wakacji, a potem występ odwołano z
tak zwanych powodów przy-czynowo-skutkowych). Teraz tu, w takiej chwili!
Zaczerwieniła się. To optymizm uderzył ją wielką falą ciepła. Śmiali się.
Śmiali! Nawet bili brawo! Zołza nie mogła wyjść z podziwu dla samej siebie albo
raczej dla faktu, że to się w ogóle stało. „To pierwsza chwila mojej sławy?" -
przeleciało jej przez myśl. Klasie szczególnie spodobał się fragment o języku
polskim. Wymyśliła go w drugim roku nauki, gdy od rana do późnej nocy spędzała
czas z bohaterami nudnych lektur, pisząc wypracowania etc, etc. Jej samej też
się podobał, bo wyrażał stuprocentową prawdę o tym, co działo się na jej
profilu. Do ostatniej chwili nie mogła odżałować, że musiała wykreślić nazwisko
polonistki...
Między końcem akademii a początkiem rosyjskiego Zołzie zebrało się na wysyłanie
sygnałów do znajomych, z którymi spędziła tydzień na warsztatach artystycznych.
W ogóle telefon komórkowy był nowym rozdziałem w jej życiu. Otworzyła go
tęsknota do Emilii i Piotra. Myśl, że nie mogłaby się z nimi skontaktować
przynajmniej raz na... dzień, sprawiła, że w ciągu tygodnia zarobiła na kupno
zbawiennego wynalazku.
Każdy SMS i sygnał napawał ją dziecięcą radością. Bawiąc się w ten sposób, Zołza
wpadła na Daniela. A może to on wpadł na nią?
-10-
V
Daniel był chudym, wysokim pierwszoklasistą i utalentowanym poetą (drugim po
Czesku). Pierwsze wrażenie, gdy go poznała, nie było zbyt miłe. Może ze względu
na żal, jaki żywiła do wszelkiego rodzaju osób wywyższających się. W każdym
razie o wartości tego chłopaka przekonała się dopiero w zeszłym tygodniu w
sobotę, kiedy pomagali w szkole przy organizacji Przeglądu Piosenki Religijnej.
Rozmawiali, tere-fere itd., jego szalone koleżanki Józia i Rózia wyciągnęły ją
nawet do tańca na dyskotece, gdzie prawie wszyscy sięgali im zaledwie do pasa.
Najważniejsze, że było fajnie i Zołza polubiła Daniela.
- Wiesz, że jadę na pielgrzymkę do Częstochowy na twoje miejsce? - spytał wtedy;
stanęła jak porażona, z zaskoczenia szeroko otworzyła oczy
Pielgrzymka... Zołza okropnie przeżyła śmierć maturzystów z sąsiedniego liceum,
którzy jechali do Częstochowy dwa tygodnie temu. Ich autokar rozbił się i
spłonął. Na marszu żałobnym, który przeszedł ulicami miasta, widziała ocalonych,
spotkała koleżanki i kolegów, których los oszczędził. Kiedy tylko dowiedziała
się o tragedii, dostała ataku depresji, a w poniedziałek szybko wycofała
pieniądze za pielgrzymkę. W klasie nazwali ją głupią mazgają i pani-karką, mimo
iż sami byli przerażeni śmiercią rówieśników. Nikomu nie powiedziała, że - jadąc
do domu autobusem - podczas wyprzedzania miała serce w gardle. Nie mogła zrobić
krzywdy rodzicom (przecież tuż po wypadku mnóstwo osób dowiadywało się, czy
Zołza żyje). Nie mogła po prostu wsiąść do autokaru i zostawić ich ze
świadomością, że może już nigdy nie wrócić.
-11-
- Nie! - powiedziała wtedy stanowczo do Daniela. - Nie możesz jechać! Będę się o
ciebie bała!
Spojrzał na nią, zupełnie jakby był dumny z tego, co powiedziała.
- Jak mamy zginąć, to wszyscy! - rzekł idiotycznie, choć heroicznie i odszedł do
klasy, pozostawiając dziewczynę z ogromnymi jak słonie wyrzutami sumienia i
zbierającymi się w oczach łzami.
s?
Lekcje minęły szybko, ostatnia była religia, która ciągnęła się w
nieskończoność. Możliwe, że z powodu późnej godziny i zmęczenia po całym
tygodniu nauki. Zołza siedziała pod ścianą z dala od sąsiednich ławek, kiwała
się na krześle, żeby nie zasnąć. Czuła się jak na bezludnej wysepce - odgrodzona
od świata. Temat był nadzwyczaj nieciekawy albo Zołza znalazła się na granicy
swojej wytrzymałości fizyczno-psychicznej, ponieważ nagłe pytanie katechetki:
„Co to jest wiara?", wytrąciło ją z równowagi. Wszyscy przed nią odpowiadali
dobrze. Jej była przyjaciółka Agata dostała nawet szóstkę (nawet? a może:
znowu? - przecież była najlepsza) . Zołza nie wiedziała, dlaczego ich przyjaźń
tak szybko się skończyła. Ostatnio jednak ciążyła jej ta wielka sława, która
otaczała Agatę. Agata to, Agata tamto. Nikt inny tak pięknie nie zaśpiewa, nie
zagra, nie... Była pupilką dyrektora i nauczycieli. A jeszcze ta Oaza! Zołza jej
nie zazdrościła, po co? Chciała jednak mieć chociaż jedną rzecz, za którą ktoś
mógłby ją odrobinę lubić.
Wreszcie przyszła jej kolej na odpowiedź.
- Wiara? - zastanowiła się, kołysząc się nadal na stołku i wpatrując nie wiadomo
po co w mapę starożytnej Jerozo-
-12-
limy - To jest pojmowanie Boga całym sobą, duszą i rozumem... - zamilkła
speszona wzrokiem katechetki.
- Tak to jest. Nasza koleżanka jest na dobrej drodze do błądzenia. Kto za mocno
szuka Boga, może wpaść w here-tyzm.
Zołza nie przejęła się tym stwierdzeniem o heretyzmie. Zastanawiało ją coś
innego. Skoro to nie była wiara, to w takim razie przez całe swoje osiemnaście
lat wcale nie wierzyła, bo to, co nazywała wiarą, okazało się błądzeniem! A więc
Zołza nie umiała wierzyć, nie umiała pojąć świata ani Boga, jej wszystkie
modlitwy tworzyły efekt cieplarniany albo były po prostu niczym! Jeszcze nigdy
nie spotkała jej taka sytuacja. Czuła się tak, jakby stała na skraju głębokiej
przepaści, bez możliwości jakiegokolwiek ruchu, chyba że kończącego jej krótki
żywot...
Wlokąc się do domu, wciąż rozmyślała o swojej niewierze w Boga lub - raczej -
nieumiejętności wiary Z powodu doskwierającej jej ostatnio depresji słowa
katechetki podziałały na nią bardzo negatywnie. Wieczorem nie pojawiła się na
rodzinnej modlitwie. Czuła się jak popsuta, pusta lalka. Straciła całą ufność w
cokolwiek, stała się obój ętna na świat. Żadnym sposobem nie mogła uklęknąć i
powiedzieć: „Wierzę w Boga...". Przecież nie umiała wierzyć...
15.10.05, sobota
Ta noc była dla Zołzy tragiczna. W głowie przewalały jej się tabuny dziwnych
myśli i koszmarnych obrazów, zrobił się chaos jak na skrzyżowaniu w godzinach
szczytu.
Wczoraj po powrocie do domu rozpłakała się i wyznała rodzicom, że czuje się jak
śmieć, który nic nie znaczy na tym świecie, którego każdy może kopnąć. Bo Zołza
to prze-
-13-
cięż... tylko Zołza! Mama próbowała oponować, ale dziewczyna nie była pewna, co
sądzić o jej zdaniu fw sprawach życia społeczno-szkolnego nie zawsze miała
rację). Czuła się odrzucana na każdym kroku. Nikt nie chciał obok niej usiąść w
autobusie, nikt nie odpuścił sygnału. Usychała z goryczy i żalu, wiedząc, że
cała klasa jest na imprezie, oprócz niej - ona nie została zaproszona. Bo
przecież Zołza! Jakoś nikt nie miał zamiaru zobaczyć w niej człowieka. A może
wcale nie była człowiekiem?
Iskierka nadziei na poprawę losu pojawiła się około południa, gdy do skrzynki
trafiły dwie białe kopertld, w tym jedna zaadresowana do Zołzy. Jednak po
przyjrzeniu się adresowi nadawcy iskierka zgasła, a po wnikliwym przeczytaniu
treści - świat pogrążył się w j eszcze większej ciemności niż przedtem. List był
od Marty którą poznała w szpitalu. O rok starsza koleżanka stanowiła dla Zołzy
punkt informacyjny w sprawach matury i okołomaturalnych. I tym razem był to
główny i, ku zgrozie tegorocznej maturzystki, tragiczny temat listu. Otóż Marta,
otrzymując prawie stuprocentowe wyniki i świadectwo z paskiem, nie dostała się
na studia! Zołza była zdruzgotana, żyła bowiem w przeświadczeniu, że nie dorasta
koleżance do pięt. Jaka była dumna, kiedy oślim uporem i pracą godną wołu
wyrobiła sobie na koniec gimnazjum średnią 4,92 - szczyt marzeń wyższy od
Everestu.
Studia... A więc Zołza musiała zapomnieć o tym nieosiągalnym dla wielu uczniów
raju? Cóż, sama przed paroma tygodniami wmawiała klasie, że nie idzie na żadne
studia, tylko do zakonu. Przyjęto to oklaskami. Dlaczego zakon? Miała to być
kara za własną głupotę, za skrzywdzenie Chomika (zostawiła go), za odrzucenie
jej przez Piotra (zostawił ją). Tak naprawdę czuła też, że tylko Bóg może ją
-14
kochać i powinna Mu się za to jakoś odwdzięczyć. W obecnym „heretycznym stanie"
zakon j ednak zupełnie nie wchodził w grę (choć idea ta zaczęła upadać już
wcześniej).
Skrycie Zołza marzyła o dwóch kierunkach: reżyserii i pedagogice. Wydawały się
najbardziej pociągające i równie nierealne. A teraz, kiedy zgasł ostatni
promyczek nadziei, plan pójścia na studia złożył się jak domek z kart uderzony
palcem. Ludzkim palcem...
17.10.05, poniedziałek
Zołza zaliczała się do tych ludzi, którzy nie lubią poniedziałków. Wpływało na
to wiele czynników wewnętrznie--zewnętrznych. Tym razem dołączył się do tego
jeszcze okrutny ból zębów po comiesięcznej wizycie u ortodonty i głód
spowodowany niemożnością jedzenia. Szła więc do szkoły w „znakomitym"
poniedziałkowym humorze, usiłując nie zasnąć po drodze. Cały wczorajszy dzień do
białego rana, a dziś znów od godziny 6 czytała niezbyt zajmującą lekturę -
„Ferdydurke". Upupiona Zołza półśpiąco dowlokła się do szkoły, gdzie zbyła swoją
klasę obojętnym spojrzeniem i ruszyła na lekcje.
Za co to spojrzenie? Otóż biedna dziewczyna dostała podczas weekendu niezwykle
dużo SMS-ów od swoich „współklasowców". Ale żeby choć jeden zapraszał gdzieś,
pytał, jak się czuje... Gdzie tam! Wiadomości przypominały łańcuszek „przekaż
dalej" czy „wyślij to kolejnym pięciu osobom", a ich treść brzmiała mniej więcej
tak: „Co jest zadane z polaka?". „A figę!" - pomyślała Zołza, odczytując
kolejną, i odpisała tylko Adasiowi, bo ostatnio był dla niej nawet miły. Jakże
się pomyliła! Gdy weszła do szkoły, on jeden właśnie jej nie przywitał.
Ostentacyjnie wyciągnęła
-15-
komórkę, aby po raz kolejny pośmiać się z zabawnych SMS-ów od kolegi, który
chciał zostać księdzem. Akurat przyszła nowa wiadomość - od Konrada, o pięć lat
starszego kompana z warsztatów poetyckich. Wieści nie były wesołe, co tylko
jeszcze bardziej przygnębiło dziewczynę. Odezwał się też jej egoizm, jak zawsze
gdy chodziło o sprawy dotyczące miłości (może dlatego wybrała taki temat na
maturę?). Budził się gdzieś w głębi świadomości i wyłaził na wierzch, objawiając
się ściągniętymi brwiami i ogólnie sierotkowatym wyglądem. Tak było i tym razem.
Szybko się jednak opanowała i odpisała Konradowi, że się za niego pomodli, co -
w kontekście ostatnich wydarzeń katechetycznych - było z jej strony ogromnym
poświęceniem.
pozny wieczór
Zołza zastanawia się nad jutrzejszą pielgrzymką, na którą nie jedzie. Boi się.
Boi się o wszystkich, o Agaty głównie o Agatę Leżąc w łóżku, myśli, j ak to by
było, gdyby im się coś stało: „Nie, nie może im się nic stać! Jednak...". Sięga
po telefonik.
SMS do Agaty : Kochana /4gato czy mi wybaczysz?
SMS od Agaty C: Oczywiście:)
Reakcja Zołzy: płacze z radości - odzyskała przyjaciółkę!
19.10.05, środa
Dzień od rana nie zapowiadał się zbyt ciekawie. Szaro, ponuro, padał deszcz (a
tego Zołza nie cierpiała). Snuła się z kąta w kąt w ponurym nastroju, a do tego
jeszcze czekało ją tyle lekcji i godzina wychowawcza...
-16
Gdy wyszła na przerwę, Faustyna od razu zobaczyła, że z Zołzą jest coś nie tak.
Domyśliła się, że chodzi o studniówkę. Jeszcze we wrześniu, gdy trzeba było
wpłacić zaliczkę, klasa postanowiła ofiarować Zołzie studniówkę za darmo, w
ramach prezentu na osiemnastkę, ale teraz...
- A dlaczego to one mają iść, a nie ja? - rzucał się ktoś spod ściany
- Może innych też nie stać - zaczęły się buntować dziewczyny które stać na
wszystko.
„Gdyby nie paliły tyle, mogłyby sobie spokojnie zafundować samochód" - myślała
Zołza. Czuła się niezręcznie, po co obiecywali, a teraz się wkurzają. „Nie pójdę
wcale, byle tylko nie rozpętać wojny!" - przeraziła się, że może być tak
tragicznie jak w gimnazjum... Nie mówiła nic. Jednak Faustyna zauważyła, jak
drżącymi dłońmi nerwowo obraca długopis. W końcu Zołza nie musiała w ogóle iść
na tę piekielną zabawę. Nie poruszyły jej nawet słowa polonistki, która uważała,
że nie idą tylko „ofiary losu". Jak się było ofiarą losu tyle lat... Siedziała
grzecznie w ławce, słuchając wzbierającej kłótni. Ten typował tego, tamten
innego. Oburzenie godne polityków. Sprawę rozsądził dzwonek, zbawienny i
wszechmogący. Faustyna podeszła do Zołzy aby zapytać ją, co o tym wszystkim
myśli, bo ona za żadne skarby nie chce iść na zabawę za darmo, mimo że to
właśnie ją wytypowano.
- Bo oni nie rozumieją, że taki ktoś, kto na chleb nie ma codziennie, już nie
mówiąc o batonikach w sklepiku czy markowych ciuchach, pójdzie sobie na bal, a
później będzie meble z biedy ogryzał. No wybaczcie!
To jednak wystarczyło, by Zołza wybuchła płaczem. Jej sytuacja była naprawdę
nieciekawa. Tylko tato pracował na
17-
całą rodzinę, nie zarabiał zbyt wiele. Zaraz połowa klasy pospieszyła z tonami
chusteczek i uściskami.
wieczór
SMS od Daniela: Dlaczego płakałaś? (widocznie widział ją wtedy na korytarzu) SMS
od Daniela: Bardzo de lubię (poprzedzone wierszykiem o pocałunkach) Reakcja
Zołzy: podchodzi do okna i wpatruje się wpierw-szą z brzegu gwiazdę. „Do czego
to dochodzi - myśli. - Przecież ja nadal kocham jego...".
22.10.05, sobota
SMS od Piotra: Postaram sie wpasc na Twoje urodziny, dam znać :P :* papa
Reakcja Zołzy: łzy wzruszenia, uśmiech poprzedzony głębokim wdechem, kilka
skoków po pokoju, pocałowanie telefonu, znów kilka skoków po pokoju, podzielenie
się relacją z siostrą, znów taniec po mieszkaniu, płacz spowodowany nadmiarem
nadziei.
28.10.05, piątek
Zołza nie przewidywała nawet, ile emocji może przynieść dzień, w którym nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]