Chłopi - streszczenie szczegółowe Tom I, Streszczenia lektur
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tom I
Jesień
IAgata opuszcza Lipce, wyruszając na żebry. Ksiądz spaceruje po polach, na których trwają wykopki. Kobiety rozmawiają przy pracy o „urokach” rzuconych na ludzi przez Dominikową. Na pole przybiega Józka po Hankę
Była już jesień, ludzie na polach kopali ziemniaki. Ksiądz rozglądał się dookoła, idąc polną drogą. Po chwili spotkał starą Agatę, o której rozmawiali pracujący w polu. Mieszkała dotąd u krewnych Kłąbów, lecz nie ma już u nich pracy, ponieważ nadchodzi zima. By nie być ciężarem, sama odeszła. Ucałowawszy księdza w rękę i wziąwszy darowaną złotówkę, poszła przed siebie, trzymając w ręku „kijaszek”. Skierowała się w kierunku lasów „do ludzi po proszonym”.
Kapłan co jakiś czas krzyczał na pasącego jego konie Walka podziwiającego uroki jesieni. Spostrzegł na drodze pod lasem dziewczynę ciągnącą na postronku krowę. Za nią podążał Żyd Moszka – szmaciarz, który pchał taczki, a na pytanie księdza „Co słychać?” odrzekł, że kartofle, kapusta i żyto obrodziły, po czym pocałował kapłana w rękę i poszedł dalej.
Ksiądz nakazał Walkowi ponowne przegonienie koni, a sam poszedł w kierunku kapliczki. Co chwila podbiegali do niego wiejscy chłopcy i, tak jak Agata i Żyd, całowali po rękach, a on ich gładził po głowach. Przystanąwszy przy „kopaczach” zbierających kartofle, zapytał o właściciela pola. Usłyszał, iż należało ono do Boryny. Hanna Borynowa również go ucałowała, a kapłan zapytał o zdrowie jej dziecka, które niedawno ochrzcił, po czym pobłogosławił oboje. Poszedł dalej, w dłoń zbierając dojrzałe ziarno.
Dotarł do cmentarza ogrodzonego kamiennym murem. Wśród mogił podążał w kierunku kaplicy stojącej wśród pożółkłych brzóz i czerwonych klonów. Tymczasem na polu Hanka zbierała kartofle z ludźmi, co chwilę popędzając ich do szybszej pracy, ponieważ nieuchronnie zbliżał się wieczór. Słychać było uderzanie motyk o ziemię, czasem ktoś stęknął, prostując grzbiet. Wśród kopaczy przeważały stare kobiety i komornicy. W płachtach leżały dzieci, cichutko popłakując. Kobiety rozmawiały o Agacie, o której Jagustynka mówiła, iż poszła na żebry, a przedtem zrobiła porządki u krewniaków, pracując u nich przez lato. Wypędzili ją na samą zimę. Jagustynka twierdziła, że Agata wróci na wiosnę („naznosi” cukru, herbaty, trochę grosza, który wyżebrze), zapewne rodzina ją wówczas przyjmie, ponieważ: „… jesienią to już la niej miejsca nie ma w sieni ani we chliwie. Scierwy, psie krewniaki i zapowietrzone” Na polu pracowali również synowie Paczesiowej, uważani za starych kawalerów. Mówiono, że matka nie chce ich puścić z domu, ponieważ straciłaby pracowników. Kobiety rozprawiały jeszcze o Jagnie Paczesiównie, która nie kwapiła się do pracy, spędzając dnie na przeglądaniu się w lustrze i zaplataniu warkoczy. Dziewczyna „... patrzy ino, kogo by puścić pod pierzynę, któren aby mocny!”. Mówiły, że jest bardzo ładna: „wypasiona kiej jałowica, biała na gębie, a ślepie to ma rychtyk jak te lnowe kwiatki... a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi...” i cieszy się dużym powodzeniem: „a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają” – krytykowały oburzone.
Rozmowę przerwało pojawienie się Józki, która przybiegła na pole po Hankę Borynową krzycząc, by wracała do domu, bo jednej krowie coś się złego stało (upadła na oborę i leży). Słysząc to, Hanka wyjęła dziecko z płachty, owinęła je zapaską i podążyła w stronę domu.
Ludzie stwierdzili, że szkoda Borynowej krowy. Przyczynę zdarzenia upatrywali w braku kobiecej ręki w gospodarstwie najbogatszego mieszkańca wsi: „Boryna jeszcze krzepki, może się ożenić, a głupi by był, żeby dzieciom zapisywał”. Mimo że pochował już dwie żony, powinien się ożenić (miał dopiero około sześćdziesiątki: „każda młódka pójdzie za niego, niechby tylko rzekł”). Podkreślali, iż Hanka przebywa tam jedynie ze względu na swego męża (syna Boryny), bowiem gospodyni z niej żadna. Kopacze pozbierali motyki i koszyki z pola. Zapadała noc Nadszedł czas powrotu do domu.
IIOkazuje się, że wskutek działań borowego padła Borynowa krowa, przez co Maciej Boryna postanawia złożyć skargę do sądu na dziedzica za poniesioną stratę. Wójt namawia najbogatszego gospodarza we wsi na ponowne małżeństwo, a po tej rozmowie Maciej Boryna rozmyśla o majątku Dominikowej, korzyściach ze ślubu i swej pozycji we wsi.
Zagroda Boryny z trzech stron otoczona była budynkami gospodarskimi, z czwartej znajdował się sad odgradzający wszystko od drogi. Gdy Hanka z Józką przybiegły z pola, nad krową stało już kilka kobiet radzących nad sposobami pomocy zwierzęciu. Synowa starego Boryny wysłała Józkę po Jambrożego, który znał się na chorobach. Bała się powrotu teścia: „… jak ociec nadjadą, będzie to pomstowanie, będzie. - A przeciech my niczego niewinowate! - narzekała płaczliwie”.
Jambroży po dokładnym obejrzeniu krowy powiedział, że zwierzę „zdycha”. Chwilę potem wszyscy zebrani usłyszeli wóz, którym wracał Boryna z synem Antkiem. Naprzeciw nim wybiegła płacząca Józka, opowiadając z daleka przebieg tragedii. Starszy z mężczyzn był zły na Witka (młodego parobka), którego oskarżył o nieupilnowanie krowy, na co usłyszał, że to borowy przegnał zwierzę z gajów, gdzie parobek ją wypasał. Gdy później uciekali, krowa się pokładała i stękała. Maciej ocenił wartość sztuki bydła na trzysta złotych, które właśnie tracił. Krzyczał, że pod jego nieobecność w domu zawsze są jakieś straty: „Trzysta złotych jak w błoto! Do miski to ścierwów aż gęsto, a przypilnować nie ma kto. Taka krowa, taka krowa! A to człowiek ruszyć się z domu nie może, bo zaraz szkoda i upadek...”. Groził podaniem dworu do sądu. Kiedy Hanka wyszeptała, że była przy kopaniu, teść nie wziął tego pod uwagę. Nakazał przynieść kosę, po czym samodzielnie zarżnął zwierzę, aby się już nie męczyło.
Potem wszedł do swej chałupy, krzycząc do synowej, by dała mu coś zjeść. Po chwili wszyscy mieszkańcy izby jedli na dworze jajecznicę z chlebem. Mężczyzna ciągle pytał o Witka, który gdzieś się schował ze strachu i po licznych rozporządzeniach poszedł do izby na drzemkę. Gdy Hanka z Józką wykonywały domowe prace, pojawił się Witek pytając, czy gospodarz jest bardzo zły, na co Józia powiedziała, że „tatulo” go spierze. Chłopiec zaczął płakać, co spowodowało, że obiecała wstawić się za nim. W podziękowaniu wyjął zza pazuchy drewnianego, własnoręcznie wykonanego nakręcanego boćka i podarował dziewczynie. Boryna wybrał się w odwiedziny do wójta. Droga upłynęła mu na rozmyślaniach, ile ma jeszcze pracy: zwózka drewna, kapusta w polu, siew nieskończony, a jeszcze na domiar złego musi jechać do sądu. Szedł wolno, bolały go kości, nie miał się z kim podzielić swymi troskami. Czuł w powietrzu zapach gotowanych ziemniaków i żuru ze skwarkami, który wydostawał się z wiejskich chałup.
Myślał o swej żonie, kobiecie gospodarnej, która zmarła na wiosnę: „Przyszedł z roboty, spracowany - to i jeść tłusto dała, i często gęsto kiełbasy podtykała kryjomo przed dzieciskami... A jak się wszystko darzyło!... i cielaki, i gąski, i prosiaki... że co jarmarek było z czem jeździć do miasta, i grosz był zawsze gotowy, na zakład z samego przychówku... A już co kapusty z grochem, to już jensza zgoła tak nie potrafi...”. Wtedy dobrze im się wiodło…A teraz Antek robił wszystko po swojemu, Hanka nie sprawdzała się jako gospodyni, a Józka była jeszcze dzieckiem. Wspominał, jak podczas ostatnich żniw zdechł im wieprzek, wrony udusiły gąski, a teraz padła krowa. Same straty…
Tak rozmyślając, doszedł do domu wójta, któremu oznajmił, że jedzie jutro do sądu w sprawie Jewki (oskarżyła go o ojcostwo swego dziecka). Narzekał, że nic mu się nie udaje, na co wójt z małżonką poradzili, by najbogatszy gospodarz we wsi znowu się ożenił: „A we wsi tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca”. Jako kandydatkę wymienili Jagnę – córkę Dominikowej, lecz Boryna nic nie powiedział, a po chwili milczenia zaczął się żegnać usprawiedliwiając, że jest już późno, a nazajutrz musi stawić się w sądzie na dziewiątą rano.
Powrotna droga upłynęła mu na rozmyślaniach nad słowami, które usłyszał od wójtostwa. Planując kolejny ożenek, Jagnę brał już wcześniej pod uwagę, ponieważ była mocną i ładną dziewką. Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego poszedł pod dom Jagny. Dzięki świecącej się tam lampce zobaczył ją przez otwarte okno. Siedziała w samej koszuli i podskubywała gęsi. Popatrzywszy chwilę z ukrycia, udał się w stronę swego domu myśląc: „Piękna kobieta”. Przypomniał sobie, że Dominikowa miała piętnaście morgów ziemi, po czym szybko policzył, że na każde z jej dzieci (dwóch synów i córka) przypadało po pięć morgów. Rachował, jakie korzyści przyniósłby mu ożenek.
Jej pole graniczyło z jego polem. Po ślubie połączyłby wszystko (miałby aż trzydzieści pięć morgów ziemi – przewyższałby go jedynie młynarz), a Jagna w wianie wniosłaby spłatę za opuszczaną chałupę i pozostawiony braciom inwentarz. Posiałby na Jagninych morgach pszenicę, dokupiłby konie, a krowę żona wniosłaby w posagu.
Gdy zasypiał, snuł rozmyślania o Jagnie. Zdawał sobie sprawę z tego, co mówili o niej mieszkańcy wsi, dlatego zastanawiał się, jak zareagowałyby dzieci na wieść o ponownym ożenku starego ojca. W końcu stwierdził, że nie musi przejmować się ich reakcją, ponieważ wszystko należało do niego. Jeżeli nie zgodzą się z jego decyzją, będą musieli opuścić chałupę.
III
Po rozdzieleniu pracy domownikom Boryna wyjeżdża do miasta na proces sądowy dotyczący rzekomego ojcostwa dziecka dawnej służącej. Wraca potem do wsi w towarzystwie Dominikowej, która namawia go do małżeństwa.
Kuba, starszy parobek Boryny, wstał skoro świt. Sypiał w stajni razem z Witkiem. Wyjrzawszy na dwór, dostrzegł szron i poczuł przejmujący chłód. Kuśtykając (kiedyś postrzelono go w kolano) podszedł do studni, umył się, przygładził włosy. Potem klęknął na progu stajni i odmówił pacierz.
U Borynów w chałupie jeszcze spali. Kuba wyprowadził wóz ze stodoły, napoił konie, podsypał im słomy. Cały czas do nich mówił. Potem nakarmił psa Łapę i poszedł obudzić młodego pastucha Witka. Przebudzony chłopak wstał, wyciągnął z jaskółczych gniazd małe ptaszki, usiadł pod chałupą i wypuścił je z rąk. Zza budynku znienacka wyszedł Boryna – chwycił Witka za kark i bił go rzemiennym pasem krzycząc, że to przez niego stracił krowę: „- Takiś to pastuch, co? Tak to pilnujesz, co? Najlepsza krowa się zmarnowała, co?... Ty znajdku, ty pokrako warsiaska! Ty! - I bił zapamiętale, gdzie popadło, aż rzemień świszczał, a chłopak wił się kiej piskorz i wrzeszczał: - Nie bijta! Loboga! Zabije mię! Gospodarzu!... O Jezu ratujta...”. Gospodarz w gniewie wypomniał, że wziął go jako znajdę nie po to, by zabijał mu bydło. Witek krzyczał i płakał, a gdy przestały padać na niego mocne razy – uciekł
Po powrocie do izby Boryna ubierał się w milczeniu, zdenerwowany brakiem poszanowania ze strony domowników: „- Widzi mi się, co bez kijaszka z nimi obyć się nie obędzie, bez twardego! Dawno się im to należało, zaraz po śmierci nieboszczki, kiej kłyźnić się zaczęły o gronta, ale się jeszcze wagował, żeby zgorszenia we wsi nie czy nić. Gospodarz był przeciech nie leda jaki, na trzydziestu morgach, i z rodu nie bele chto - Boryna, wiadomo. Ale dobrością z nimi się nie skończy, nie!...”. Przyszedł mu na myśl kowal (zięć), który podjudzał całą wieś przeciw teściowi za to, że nie odpisał mu sześciu morgów ziemi i morgi lasu.
Józka wróciła z obory i zrobiła śniadanie. Otrzymała również polecenie, by zajęła się sprzedażą mięsa z krowy, ponieważ ludzie już wiedzą o śmierci bydlęcia i będą przychodzić. Miała zawołać Jamrożego, który zasoli i przyprawi resztę mięsa, po czym zanieść kawałek Magdzie (żona kowala). Na koniec obiecał córce, iż przywiezie jej z miasta bułeczkę: „- Hale, córuchno, hale! Pilnuj tutaj, a już ci bułeczkę przywiezę abo i co”. Wsiadł na wóz i ruszył, a: „We wsi poczynał się już zwykły ruch: poranek był jasny i chłodny, a że zaś przymrozek orzeźwił powietrze, to i raźniej się poruszali, i zgiełkliwiej; wychodzili gromadnie na pola, którzy do kopania szli z motyczkami a koszykami na ręku, dojadając śniadań; którzy z pługiem ciągnęli na ścierniska; którzy. na wozach brony wieźli a worki pełne ziarna siewnego; którzy znów zasię wykręcali ku lasom z grabiami na ramionach, ściółkę grabić - że ino dudniło po obu stronach stawu i krzyk się wzmagał, bo drogi były zatłoczone bydłem ciągnącym na paszę, szczekaniem psów, pokrzykami, co wybuchały raz w raz z niskiej, ciężkiej kurzawy, jaka się była wznosiła z orosiałych dróg”.
Do Tymowa dojechał po ósmej. Zaraz obstąpili jego wóz Żydzi myśląc, że przywiózł coś na sprzedaż, szybko ich jednak odpędził. Na środku placu stało już kilka wozów z wyprzęgniętymi końmi. Boryna zatrzymał konia i poszedł pod budynek sądu. Gmach był jeszcze zamknięty, lecz nie przeszkadzało to zebranemu tłumowi, który cierpliwie czekał na otwarcie. W tłumie dostrzegł Jewkę z dzieckiem na ręku oraz Dominikową (matkę Jagny). Gdy „sądy się rozpoczęły”, zaczęły się pojedyncze sprawy: o nieporządek na podwórzu, pobicie chłopaka za wypasanie koni kończyną. „I tak szła sprawa za sprawą, kieby skiba za skibą, równo i dość spokojnie, czasem tylko podnosiły się skargi abo chlipanie, abo i przekleństwo (…)”. Po przerwie swój czas otrzymała sprawa Boryny. Jewka posądzała go o ojcostwo twierdząc, że była kiedyś w jego domu służącą. Wszystkie zarzuty mieli potwierdzić jej świadkowie. Boryna wszystkiemu zaprzeczył i sprawa nie została rozwiązana.
Po opuszczeniu budynku gospodarz w towarzystwie Dominikowej i Szymka (jej syn) udał się do karczmy na posiłek. Dominikowa wyznała, że oskarżycielkę Boryny do wszystkiego podjudzili kowal (zięć Boryny) i młynarz, u którego obecnie służyła. To oni namawiali się na lipieckiego gospodarza: „- Tyla, żeby was pokłyźnić a podać na pośmiewisko i umartwienie. Drugi człowiek jest taki, że z jenszego la samej uciechy pasy by darł”. Kobieta poszła jeszcze pomodlić się do klasztoru, a Boryna kupił córce bułeczki Cała trójka wspólnie wracała do Lipiec. Jazda upływała im na niezobowiązujących rozmowach, aż w końcu Dominikowa powiedziała, że z niego jest jeszcze majętny i silny chłop, który powinien się ożenić. Prorokowała, że kandydatek na pewno nie zabraknie, każda „dziewucha” zgodzi się zostać jego żoną: „- Zróbcie ino zapis, a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią...”.
IV
Kuba odwiedza proboszcza i zanosi mu upolowane kuropatwy. Po niedzielnej mszy Borynowie jedzą wspólny obiad, po którym Antek i Hanka spacerują po ojcowych polach. Jankiel i Kuba zawierają umowę w sprawie upolowania przez parobka sarny.
„Była niedziela - cichy, opajęczony i przesłoneczniony dzień wrześniowy”. Na ściernisku za stodołą pasł się cały inwentarz Boryny pod okiem Kuby i Witka, uczącego się pacierza.
Pilny uczeń zobaczył, że ludzie idą już na mszę niedzielną do kościoła. Dzwony biły, gdy Kuba nakazał Witkowi spędzić bydło do obór i iść do kaplicy, a sam wziął parę kuropatw za koszulę (upolował je w założonych sidłach) i udał się do księdza, któremu nieśmiało wręczył ptaki. Został zaproszony na plebanię, gdzie kapłan wręczył mu w podziękowaniu złotówkę. Kuba był mu za to bardzo wdzięczny (kilka razy już zanosił kapłanowi ptactwo, zające, grzybki, lecz nigdy dotąd nie dostał zapłaty). Ze szczęścia aż się popłakał.
Potem poszedł na mszę, po niej uczestniczył w procesji. Kroczył tuż przy księdzu, nad którym najznamienitsi mieszkańcy wsi (Boryna, kowal, wójt i Tomek Kłąb) nieśli czerwony baldachim. Z wrażenia, że idzie tak blisko księdza, wchodził ludziom pod nogi, czym sprowadzał na siebie przezwiska niedojda, kulas, jednak udawał, że te słowa nie jego dotyczą. Po nabożeństwie, jak każdej niedzieli, ludzie poszli na cmentarz przy kościele.
Dominikowa szła z Jagusią, a czas upływał im na rozmowie z licznymi krewnymi (w Lipcach prawie wszyscy byli spokrewnieni, a rozmowa po mszy była zwyczajem). Kobiety z zazdrością spoglądały na Jagnę: „(…) abych nasycić oczy tym jej wełniakiem pasiastym i sutym, co jak tęczą mazurską mienił się na niej, to na jej czarne trzewiki wysokie, zasznurowane aż po białą pończochę czerwonymi sznurowadłami, to na gorset z zielonego aksamitu, tak wyszyty złotem, że aż się w oczach mieniło, to na sznury bursztynów i korali, co otaczały jej, białą, pełną szyję - pęk różnobarwnych wstążek zwieszał się od nich na plecach i gdy szła, wił się za nią niby tęcza”. Kuba też był zauroczony Jagusią, lecz musiał wracać do domu na obiad i do dalszej pracy.
W niedzielę u Borynów obiad był syty, przyrządzany przez Józię: „(…) bo mięso było, była i kapusta z grochem, był i rosół z ziemniakami, a na amen postawili niezgorszą miseczkę kaszy jęczmiennej, uprażonej ze słoniną”. Po posiłku każdy wrócił do swych zajęć, oddając się najpierw krótkiej chwili odpoczynku. Kuba położył się pod brogiem (stóg siana), a Hanka z dziećmi i Antkiem poszli między pola na spacer, rozmawiając po drodze o swej przyszłości. Stwierdzili, iż gdyby mieli trzy krowy i jednego konia, poszliby wówczas na gospodarstwo Hanki, która w wianie dostała trzy morgi (niestety, była to nędzna ziemia). Młody Boryna rzekł, iż po matce należy mu się od ojca osiem morgów pola. Marzył o chwili, gdy spłaci rodzinę (kowala, Grzelę – brata przebywającego akurat w wojsku oraz Józkę) i pozostaje na ojcowiźnie. Małżonkowie ubolewali, że mimo ciężkiej pracy nie mają nic swojego. Żalili się do siebie na starego Borynę, który posyłał Grzeli do wojska pieniądze, a ubrania po matce przechowywał w skrzyni, nie chcąc dać nic nikomu.
Po tej rozmowie Antek udał się samotnie do wsi, nie pozwalając żonie pójść na pogaduszki do sąsiadek, więc wróciła na podwórko. Zastanawiała się nad powodami częstych zmian nastroju męża, który raz był na nią zły, a innym razem niezwykle sympatyczny. Chciała usiąść przy Kubie, lecz on wstał i udał się karczmy. Zamówił u Jankiela wódkę. Złotówkę od księdza szybko wydał na kolejne trunki, by w końcu zamawiać na kredyt. W trakcie rozmowy z Jankielem, proponującym parobkowi nieuczciwe postępowanie względem pracodawcy, okazało się, iż Kuba jest bardzo lojalny. Mężczyźni w końcu pokłócili się i parobek zasnął w kącie.
Do karczmy przychodzili kolejni mieszkańcy wsi. Zapalili światło i w dźwiękach muzyki oddali się tańcom, pogawędkom, piciu. Było tak jak w każdą niedzielę. Wśród gości wyliczyć można Franka młynarczyka, rozrabiakę i hulakę, którego ksiądz bezskutecznie z ambony namawiał do ożenku z ciężarną Magdą – służącą organistów (Franek wymawiał się tym, iż na jesieni miał iść do wojska, dlatego też żona nie była mu do niczego potrzebna).
Podpita Jagustyna namawiała ludzi do zabawy, a potem poszła do alkierza, gdzie zastała kowala, Antka i kilku młodszych gospodarzy. Zaczęła wtrącać się do rozmowy, w wyniku czego kowal wyrzucił ją do dużej izby. Zapadała już późna noc Ludzie pomału opuszczali karczmę. Niedziela dobiegła końca
V
Nadeszła jesień, a wraz z nią pluchy, deszcze, szarugi. Wszyscy mieszkańcy Lipiec przygotowywali się do jarmarku w Tymowie, na który w końcu wyruszyli. Opis jarmarku.
Nadchodziła jesień. Pod wieczór często podały zimne deszcze. Bociek z przetrąconym skrzydłem, który nie odleciał do ciepłych krajów, chodził po łąkach. Pojawiał się czasem na podwórzu Borynów, gdzie Witek rzucał mu jedzenie. Coraz więcej „dziadów” żebrzących chodziło po wsi od domu do domu. Niektórzy opowiadali, że przychodzą ze świętych miejsc – z Częstochowy i Kalwarii, chwaląc się tym, co widzieli i co przeżyli. We wsi nie słychać już było przyśpiewów, a ludzie siedzieli w izbach.
Mieszkańcy Lipiec wybierali się za parę dni na coroczny jarmark na świętą Kordulę, bojąc się o stan dróg (wskutek deszczów mogły rozmięknąć). Na długo przed tym świętem planowali, co by tu sprzedać z inwentarza, z ziarna czy przychówku, by w zamian kupić na straganach przyodziewek i sprzęty gospodarskie. Gorące przygotowania również były udziałem Borynów. Maciej z Kubą kończyli młócenie pszenicy, Hanka z Józką podkarmiały maciorę i gąski (by drożej je sprzedać), a Antek z Witkiem jeździli do boru po susz na ogień i ściółkę do obory i na ogacenie ścian chałupy.
Następnego dnia wraz ze świtem ludzie podążali do Tymowa na oczekiwany jarmark. Topolową drogą poruszał się wolno sznur wozów. Nie wszyscy jednak mieli możliwość jazdy, ponieważ na wozach umieszczono inwentarz na sprzedaż. Gospodarze i komornicy szli piechotą. Co biedniejsi ciągnęli za sobą uwiązane na sznurkach świnie, barany, krowy. Również parobcy podążali na jarmark, który był także miejscem załatwienia nowej pracy, znalezienia ciekawej oferty. Lipce nagle opustoszały, zdawało się, iż nikt ich nie zamieszkuje… Maciej Boryna pozostawił w domu Kubę płaczącego z powodu uniemożliwienia mu podróżny na jarmark, Witka i Jagustynkę, która otrzymała polecenia przygotowania posiłku i wydojenia krów.
Gospodarz szedł piechotą, mając nadzieję, iż uda mu się dosiąść do któregoś z sąsiadów (rodzina pojechała wcześniej wozem). Nie pomylił się – do swej bryczki zaprosił go organista. Była tam już organiścina wraz z synem Jasiem, który specjalnie przyjechał ze szkoły na święto. W przyszłości miał zostać księdzem. W trakcie jazdy minęli Dominikową, Jagnę i Szymka, którzy również jechali wozem (wraz z inwentarzem). Po wzajemnym pozdrowieniu młody organista zdawał się być niezwykle zachwycony urodą Jagusi. Kiedy dojechali do miasteczka, Maciej podziękował za podwiezienie, po czym poszedł szukać swej rodziny. Przeciskał się przez tłum, zatłoczone ulice, mijał place, zaułki, pełne wozów i przeróżnych towarów. Na poklasztornym rynku stały kramy obwieszone paciorkami, lusterkami, wstążkami. Dalej sprzedawano święte obrazy.
Kupił Józce chustkę na głowę (obiecał ją córce już na wiosnę), potem przepychał się do targowiska za klasztorem, mijając po drodze wysokie drewniane kozły, na których wisiały szeregi butów. Widział rymarzy, kołodziejów, garbarzy, krawców. Mijał stoły zapchane kiełbasami, boczkami, szynkami. Piekarze prosto z wozów sprzedawali placki, chleb i bułki. Ustawiono też kramy z książkami i zabawkami. Pośrodku rynku, dookoła drzew rozłożyli się ze swymi towarami bednarze, blacharze i garncarze, za nimi stali stolarze z pięknie wykonanymi meblami. Wszyscy zachwalali towary wystawione na sprzedaż. Na wozach kobiety sprzedawały cebulę, jajka, masło. Można było nawet kupić gorącą kiełbasę i herbatę. Dobrą atmosferę psuł widok ślepych, kulawych, niemych „dziadów” żebrzących pod murami katedry.
Boryna w końcu odnalazł Józkę i Hankę, którym nie udało się jeszcze sprzedać maciory – ludzie ciągle targowali cenę. W tłumie dostrzegł Jagnę stojącą wśród wozów, lecz gdy w końcu udało mu się dotrzeć w to miejsce – już jej nie było. Odnalazł za to Antka siedzącego na workach pszenicy, o którą targowali się kupcy. Gdy syn poprosił Macieja o złotówkę (chciał się napić i coś zjeść), zaczął mu wypominać, że patrzy jedynie na jego pieniądze, lecz w końcu zgodził się.
W Tymowie Boryna udał się do alkierza zajmowanego przez pisarza z prośbą o sporządzenie skargi sądowej na dziedzica. Oskarżał go o to, iż borowy pobił Witka i przepędził jego krowę, wskutek czego zdechła. Maciej nie zamierzał darować dziedzicowi swej krzywdy. Domagał się pokrycia wszelkich poniesionych strat. Potem spotkał Jagnę mierzącą na jednym ze stoisk czapkę, którą chciała kupić bratu. Zaczął szeptać czułe, niewinne słówka, patrząc jej namiętnie w oczy. Gdy odeszła od kramu, torował jej przejście w tłumie. Przy jednym ze stoisk Jagna zachwyciła się chustkami i wstążkami, co spowodowało, że Boryna gotów był zapłacić za wszystko, co tylko dziewczyna wybierze. Nie przyjąwszy propozycji, córka Dominikowej poszła dalej. Nie przeszkodziło to skąpemu zazwyczaj Maciejowi w zakupie prezentu i dogonieniu panny. Stanęli przy kramie z koralami i paciorkami, które Jagusia zaczęła mierzyć. Wówczas usłyszała od adoratora, że po nieboszczce żonie ma on w skrzyni aż osiem par korali. Gdy usiedli, Maciej patrzył zachwycony na jej urodę, zdrowie i młodość. Spytał, czy wybrała już któregoś z licznych adoratorów, na co odparła, że nikogo jeszcze nie przyjęła. Wtedy ofiarował jej chustkę i wstążkę, co spowodowało rumieniec zaskoczenia i szczęścia na twarzy dziewczyny. Zakochany Boryna nie zauważył jej jaśniejących oczu, gdy na pożegnanie wspomniał o Antku. Jagna udała się na poszukiwanie matki. Przy klasztornym murze dostrzegła żebrzącą Agatę siedzącą na slomie. Staruszka zapytała Jagnę o Lipce i rodzinę Kłąbów, czym wywołała zdziwienie rozmówczyni (przecież Kłębowie wygnali Agatę, a ta o nich pytała!). Tymczasem Boryna po rozstaniu z Jagną spotkał swego zięcia kowala domagającego się ponownie przepisania większej liczby morgów na rzecz żony. Czekał na to cztery lata. Mimo że straszył sądem, Maciej po raz kolejny odmówił. Jeszcze nie umiera i nie musi nic przepisywać. Kowal zdał sobie sprawę, że złością nic nie wskóra, więc zmienił taktykę. Zaczął prosić, by teść postawił mu wódkę, na co ten przystał. Przy alkoholu zięć ponownie zapytał o przepisanie i spłaty. Mężczyźni rozeszli się. Boryna powrócił do Antka.
Jarmark dobiegał końca. Zaczął padać deszcz. W tak uciążliwej aurze ludzie zwijali kramy i odjeżdżali do domów. Miasteczko pustoszało i milkło. Jedynie bezdomnym żebrakom. nigdzie się nie spieszyło.Borynowie wracali do Lipiec pustym wozem, ponieważ udało im się sprzedać cały inwentarz. Kupili wiele rzeczy niezbędnych do prowadzenia gospodarstwa. Zapadał zimny wieczór. Antek popędzał konie. Gdy dojeżdżali do lasu: „Ciemno było, że choć oko wykol; deszcz padał coraz grubszy i gdzieniegdzie po drodze rozlegały się turkoty wozów i ochrypłe śpiewy pijaków, albo i ktosik człapał się wolno po błocie. A środkiem topolowej drogi, co ino szumiała głucho i pojękiwała jakby z zimna”. Minęli na drodze pijanego Jambrożego, który śpiewał najgłośniej jak tylko mógł. „Plucha szła taka i ciemność, że koniom ogonów nie rozeznał, a i światła wsi widziały się ledwie jako to wilczych ślepiów migotanie”.
VI
Ludzie zbierają kapustę z pola i zwożą ją do domów. Józka zaprasza Jagnę na szatkowanie kapusty w domu Macieja.
Cały czas padały deszcze. Nadchodziła jesienna szaruga. Dni stawały się coraz krótsze. Skłębione chmury, pociemniałe pola, wszędzie błoto. Z drzew opadały ostatnie liście. „Przerażająca cichość ogarnęła ziemię. Umilkły pola, przycichły wsie, ogłuchły bory. Wsie poczerniały i jakby silniej przywarły do ziemi, do płotów, do tych sadów nagich, poskręcanych i jęczących z cicha”. Nadszedł czas zbierania i zwożenia kapusty z pól. Przed chałupami przygotowywano beczki do jej kiszenia. Wyciętą kapustę wrzucano na stojące na polu wozy, na które przenoszono ją na specjalnych płachtach. Pracowała cała wieś.
Pole Dominikowej sąsiadowało z polem Borynów. Józka z Hanką, Kubą i Jagustynkę również zbierali kapustę. Wóz Paczesiów był już pełen kapusty, więc jego właściciele pożegnali się z sąsiadami i ruszyli do domu. Konia prowadził Szymek, a Jagna, zmęczona i przemoczona do suchej nitki, cieszyła się z końca pracy. Zapadał mrok. Pod ogromnym ciężarem ich wóz utknął w błocie. Z mgły wyłonił się na szczęście Antek, który pomógł przepchać wóz i odprowadził do młyna. Szedł obok Jagny za wozem i ta chwila samotności spowodowała, ze zaprosił dziewczynę do Kłąbów na niedzielne tańce, na które załatwił skrzypka. Panna obiecała, że zjawi się, jeżeli tylko otrzyma pozwolenie matki. Gdy odszedł, Jagna nadal miała przed oczami pożądliwy wzrok przystojnego mężczyzny. Zalewała ją fala gorąca. Była pewna, że drugiego takiego Antka nie ma na świecie. Ilekroć go widziała, nie wiedziała, co się działo z jej ciałem.
Po powrocie do chałupy i po kolacji Jagna z matką zasiadły do kądzieli, a synowie Dominikowej zajęli się sprzątaniem (matka tak ich wychowała, że zajmowali się wszystkimi domowymi obowiązkami). Jambroży (uczestnik wieczerzy) oznajmił, że ktoś chce starać się o rękę Jagusi i pragnął przysłać swata z wódką, lecz ponieważ jest bardzo strachliwy, boi się odmowy matki dziewczyny. W końcu starzec uchylił rąbka tajemnicy, zdradzając, że tym kimś jest bogaty gospodarz, wdowiec. Dominikowa oznajmiła, że nie odda córki do „cudzej chałupy” i „cudzych dzieci”, podkreślając, że zaopatrzyła Jagnę we własne morgi.
Domyśliła się, że chodziło o starego Borynę. Choć Jambroży zapewniał, że dziewczyna miałaby dobre i dostatnie życie, dopiero wzmianka o zapisie ziemi poskutkowała – Dominikowa oczyma wyobraźni widziała już swoje pole powiększone o sąsiednie gospodarstwo Boryny. Zapytana o zdanie córka odpowiedziała, że wypełni jej wolę. Kobieta zezwoliła Jambrożemu na przekazanie wieści Borynie, który mógł przysłać swata. Po wyjściu gościa Jagna zapatrzyła się w okno i zamyśliła nad swym losem, nad wygodnym życiem pod opieką matki. Dotąd robiła, co chciała, nienarażona na przykre słowa czy uwagi, z dala od morgów i majątków. Choć mogła być żoną każdego kawalera ze wsi, zamierzała posłuchać rady matki.
W chwilę potem przyszła Józka z zaproszeniem na jutrzejszy dzień, na wspólne obieranie kapusty w domu Borynów. Miało się tam zebrać dużo wiejskich dziewczyn i chłopaków. Jagna się chętnie zgodziła. Dominikowa zaczęła śpiewać pieśni, w czym wtórowały jej dzieci
VII
Do wsi powraca cieśla Mateusz i odwiedza Jagnę (dawną ukochaną). Córka Dominikowej idzie do Borynów na wieczorne obieranie kapusty. Tam Rocho opowiada historię o psie Pana Jezusa. Potem ma miejsce potajemna schadzka Jagny i Antka
Nazajutrz aura nie sprzyjała zabawom i rozmowom. Z powodu padającego deszczu ludzie siedzieli w swych chałupach. Jagna nie mogła doczekać się wieczoru, kiedy miała iść do Borynów. Nikt nie przeszkadzał jej w planowaniu rozmaitych wariantów spotkania, ponieważ Dominikowa została wezwana do rodzącej kobiety, a bracia pracowali.
Do Jagny przyszedł parobek Mateusz – przystojny, silny trzydziestoletni kawaler. Wzbudził zmieszanie w zachwyconej wizytą Jagusi, która zapytała, gdzie przebywał przez ostatnie pół roku. Odpowiedziawszy, że pracował u ludzi „w świecie”, zaczął gwałtownie całować zaskoczoną dziewczynę. Zawstydziło go dopiero wejście do izby Jędrzycha (brata Jagusi). Po jakimś czasie wróciła również Dominikowa, która zakomunikowała, by nie przychodził więcej do jej córki i dał jej spokój, po czym wygnała go ze swej chałupy. Zaczęła też krzyczeć na Jagnę, wypominając ostro jej wcześniejsze „latanie” z Mateuszem „po sadach”. Ostrzegła jednocześnie, że ludzie ponownie mogą zacząć o niej plotkować. Wskutek tego zajścia dziewczyna wybuchła płaczem, co spowodowało, że matka, by ją uspokoić, pozwoliła córce zostać u Borynów aż do północy.
Pięknie wystrojona, szybko udała się do sąsiedniego gospodarstwa, w którym zastała już dużo pracujących osób. Pojawił się tam dobrze znany w Lipcach wędrowiec Roch, który zabawiał towarzystwo barwnymi opowieściami. Szczególną uwagę wzbudziła legenda o Jezusie i jego psu, który bardziej kochał Pana i troszczył się o Niego niż wyznawcy. Gdy w nocy Jagusia wracała samotnie do domu, pojawił się przed nią ukryty w krzakach… Antek. Objął ją mocno, a gdy nie poczuł żadnego oporu, razem skryli się w bujnych zaroślach
Całe Lipce wiedzą już o zmówinach Macieja Boryny i Jagny. Młoda para ustala warunki wesela, ślubu i zapisu morgów dla Jagusi.
Nazajutrz Lipce obiegła wieść o Borynowych zmówinach z Jagną. Rozpowiedziała to żona wójta. Jedynie dzieci Macieja nic nie wiedziały o planach ojca. Stary Boryna od rana chodził zły i zdenerwowany. Skrzyczał Witka, że nie podrzucił słomy krowom, jak zwykle pokłócił się z Antkiem. Jagustynka wyznała gospodarzowi, że popiera jego pomysł ożenku. Radziła, by nie przejmował się dziećmi, bo one i tak odpłacą mu złym, tak samo jak jej. Nie chcąc dłużej wysłuchiwać tych żalów, gospodarz udał się do wójta. Wraz z nim i ze swym kumem - sołtysem Szymonem poszli do karczmy, gdzie wypili po kieliszku. Maciej dał im butelkę gorzałki i nakazał pójść do Dominikowej mówiąc, iż poczeka na ich powrót.
Mężczyźni, po dotarciu do chałupy Paczesiów, weszli do czystej i ciepłej izby. Stara kobieta przywitała ich grzecznie, udając zdziwienie. Dowiedziała się, w czyim imieniu przychodzą. Stwierdziła, że jej córka ma dopiero dziewiętnaście lat, a Boryna jest już stary i ma dzieci. Zapewniała, iż nie odda córki do cudzej chałupy „na poniewierkę”. Dopiero gdy wójt poczęstował ją alkoholem, stronom udało się ustalić szczegóły małżeństwa. Dominikowa z synami i Jagną poszli w towarzystwie wójta i sołtysa na zmówiny do karczmy, w której czekał Boryna. Nie mógł się nadziwić pięknu narzeczonej. Jankiel zaczął wystawiać jedzenie i napoje, grała muzyka. Za wszystko oczywiście płacił Boryna, który szeptał Jagnie do ucha czułe słówka, obiecując, że nie zabraknie jej „ptasiego mleka”. Jagna była smutna. Siedziała w milczeniu, słuchając słów trzy razy starszego od niej narzeczonego. Dominikowa ponownie rozpoczęła targi z przyszłym zięciem. Po długich namowach Boryna zgodził się na jej warunki.
Ustalono, że w sobotę para da na zapowiedzi, a Maciej pojedzie do miasta i zrobi zapis na Jagusię. Ta podziękowała mu, wypełniając wolę matki. W karczmie było coraz więcej ludzi: wszyscy jedli, pili, a płacił…Maciej Boryna. Był tak oczarowany swoją narzeczoną, że mimo wrodzonej oszczędności teraz nie liczył się z groszem. Dominikowa, pożegnawszy się z przyszłym zięciem, zabrała córkę i pijanych synów odmawiających powrotu, lecz obawiających się gniewu matki. Gdy opuścili pomieszczenie, do karczmy wszedł młynarz z nowiną, że dz...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]