Chamdam, ogród
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bajarka opowiada
CHAMDAM, SYN OGRODNIKA
W dalekiej dolinie u stóp gór żył człowiek dobry i sprawiedliwy. Założył i wypielęgnował duży, piękny ogród. Kiedy zestarzał się i nie mógł już sam pracować, oddał ogród swemu synowi, Chamdamowi. Chamdam odziedziczył po ojcu jego dobroć i uczciwość, kochał też drzewa i kwiaty jak ojciec. Ożenił się i pracował w ogrodzie.
Wreszcie stary jego ojciec poczuł, że zbliża się śmierć. Zeszli się do chorego sąsiedzi i przyjaciele. Starzec zawołał syna i powiedział :
- Kochany Chamdamie, niezadługo umrę, ale ty nie porzucaj ogrodu. Pracuj, bądź dobry i sprawiedliwy. Oto mój testament. O ile pamiętam, nikomu nie jestem nic winien. Ale pamięć czasem człowieka zawodzi. Mogło się zdarzyć, że coś od kogoś pożyczyłem, a potem zapomniałem i nie oddałem. Jeżeli więc ktoś poprosi ciebie, żebyś oddał mój dług, to mu nie odmawiaj, nie okryj mnie hańbą i nie trwóż moich prochów w mogile. Za nic nie chcę nikogo skrzywdzić.
To powiedziawszy stary ogrodnik stracił przytomność. Sąsiedzi i przyjaciele wyszli, Chamdam odprowadził ich do bramy, jak tego wymagała przyzwoitość.
Jeden z kupców zatrzymał się w bramie i powiedział:
- No, Chamdamie, zapamiętaj dobrze ostatnie słowa twego ojca.
Starzec umarł tej samej nocy. Chamdam urządził pogrzeb z wielkim staraniem. I on, i jego żona, i dzieci bardzo żałowali starego ogrodnika.
Chamdam starał się być takim, jak chciał ojciec. Od rana do nocy pracował w ogrodzie, był gościnny i każdemu pomagał.
Kiedyś przyszedł do ogrodu wieczorem ten sam kupiec, który był obecny przy ostatniej rozmowie ojca z synem, a później zatrzymał Chamdama w bramie.
- Miło mi ciebie widzieć, Chamdamie - powiedział. - Niech ci się jak najlepiej powodzi w rodzinie i w ogrodzie. Przyszedłem do ciebie dzisiaj z interesem. Pewno wiesz o tym, a może nie wiesz, że twój ojciec pożyczył ode mnie pieniądze. Od tej pory wiele czasu minęło. Może ojciec zapomniał o tym długu, a może nie mógł oddać. Czy twój ojciec mówił ci o tym?
- Nie - odpowiedział Chamdam. - Ile ojciec pożyczył?
- Pięćset tangów.
- Zaraz je oddam - powiedział Chamdam i poszedł do domu.
Po chwili wrócił z pieniędzmi i odliczył kupcowi pięćset tangów. To było dużo, ale Chamdam nie skrzywił się nawet.
Po kilku dniach przyszedł do niego bogaty sąsiad. Zagadywał o tym i owym, wreszcie zapytał:
- Chamdamie, czy ojciec nie mówił ci przed śmiercią o swoim długu?
- Nie. Jaki to dług?
- Twój ojciec pożyczył u mnie sporo ziarna. Najpierw wziął na twoje wesele dziesięć miar pszenicy. Potem, kiedy urządzał ucztę po urodzeniu się twoich synów, pożyczył ode mnie znowu dziesięć miar pszenicy i pięć miar ryżu.
- To dziwne, że ojciec nic mi nie mówił o takim dużym
długu - zdziwił się Chamdam.
- Mógł zapomnieć - powiedział bogacz.
Żeby zwrócić to, czego sąsiad żądał, Chamdam musiał sprzedać kawałek ogrodu.
Przychodzili do niego jeszcze inni ludzie i kłamali, że jego ojciec pożyczył od nich to czy owo. Chamdam przestał pracować w ogrodzie, tylko na spłaty po kolei wyprzedawał wszystko, co odziedziczył po ojcu.
Wreszcie został z rodziną bez dachu nad głową. Dopiero wtedy dano mu spokój, kiedy nic już nie miał i nic nie mógł oddawać.
Wtedy żona Chamdama powiedziała do męża:
- Mieszkańcy naszego rodzinnego miasta zaczynają na nas patrzeć jak na żebraków. Przyjaciele odwrócili się od ciebie i nie chcą ci pomóc, chociaż twój ojciec i ty tak często pomagaliście innym. Niedobrzy są tutejsi ludzie. Weźmy lepiej obu naszych synków i przenieśmy się gdzie indziej. Tam, gdzie nikt nas nie zna, nie będą się dziwili, że jesteśmy tacy biedni. Może trafimy na lepszych ludzi niż tutaj i urządzimy sobie jakoś nowe życie.
Żona Chamdama miała brata, bogatego kupca. Posiadał on własny statek i woził towary do obcych krajów. Ale był to człowiek pyszny i nieużyty. Nieraz wydziwiał nad siostrą, że wyszła za mąż za zwykłego ogrodnika. Chamdam nie chciał prosić go o pomoc, wolał pójść za radą żony.
Po kilku dniach porzucili swoje strony rodzinne. Długo szli przez stepy i pustynię, droga była bardzo ciężka. Wreszcie doszli nad brzeg morza. Na przystani jakiś zacny kapitan zgodził się zawieźć ich bezpłatnie dalej.
W nocy rozszalała się burza. Fale rzucały statkiem jak ułamaną gałązką. W ciemnościach statek zderzył się z innym, który płynął w przeciwnym kierunku. Oba statki rozbiły się, zostały z nich tylko drzazgi.
Wielu rozbitków utonęło, mało kto ocalał uczepiwszy się szczątków. Porwały ich wzburzone fale.
Tak się stało i z Chamdamem. Przez kilka dni i nocy fale niosły go po morzu. Prawie tracił przytomność z głodu i pragnienia, ale nie wypuścił z rąk deski, której się uczepił.
Wreszcie burza przeszła. Wyczerpany Chamdam położył się na swojej desce i zdrzemnął się.
Myślał, że umrze na morzu, tymczasem łagodny prąd zaniósł go do brzegu.
Kiedy deska stuknęła o ląd, Chamdam przebudził się i zobaczył pustynię, jak okiem sięgnąć. Zdawało się, że nigdy nie przeszedł tędy człowiek ani zwierz, że nawet ptak nie przeleciał odkąd świat światem.
Na brzegu rosło jedno jedyne drzewo. Chamdam z trudem grzązł w piasku, omijał skały, wreszcie dostał się do tego drzewa.
Przekonał się, że drzewo jest uschłe.
Nie miał już siły, żeby iść dalej. Położył się obok pnia i zasnął głęboko.
Śniło mu się, że widzi swoją żonę i synków, że wszyscy troje płaczą i wołają go na pomoc. A tu straszne potwory morskie nie puszczają go do żony i dzieci.
Wtem wszystko zniknęło. Do Chamdama podszedł starzec w żółtej szacie i w zawoju na głowie i powiedział:
- Witaj, przybyszu! Nie trap się. Taki jest twój los, żebyś teraz pracował tutaj. Odtąd ta ziemia będzie twoja. Własnym trudem zamień pustkowie w żyzną krainę. Najpierw zejdź nad morze, zanurz ręce w wodzie i wydobądź to, co znajdziesz na dnie.
Starzec odszedł, a Chamdam obudził się ze snu. Rozejrzał się dookoła. Śladów człowieka nie dostrzegł, ale zobaczył ślady lwa.
Zszedł nad morze i zanurzył ręce w wodzie. Wyłowił dwie garście różnobarwnych, błyszczących kamieni. Wyrzucił je na brzeg i łowił jeszcze kilka chwil ostatkiem sił.
Wrócił pod drzewo odpocząć i zobaczył z wielkim zdziwieniem, że tymczasem wyrosła na drzewie zielona gałązka, a na niej duży owoc. Chamdam zjadł go i zasnął.
Po kilku dniach miał już spory stos wyłowionych z morza ślicznych, błyszczących kamyków. W nocy świeciły tak jasno, że dokoła było zupełnie widno. Na drzewie co dzień wyrastał posilny owoc.
Przewodnicy karawan, które szły przez pustynię, dziwili się, co to tak świeci nad morzem. Kilku ludzi odważyło się pójść popatrzeć. Kiedy się zbliżyli, zobaczyli człowieka siedzącego pod drzewem, a obok stos pięknych, błyszczących kamieni.
- Ktoś ty taki - spytali Chamdama - człowiek czy dziw? Skąd masz te kamienie?
- Jestem zwyczajnym człowiekiem. A te kamienie wydobyłem własnymi rękami - odpowiedział Chamdam.
- Gzy nie sprzedałbyś ich?
- Owszem, ale nie za pieniądze. Co mi po pieniądzach na pustyni? Przywieźcie mi nasiona zbóż, nasiona drzew owocowych i wszystko, czego człowiek potrzebuje do życia.
Członkowie karawany zgodzili się. Przywieźli Chamdamowi to, czego potrzebował, a Chamdam dał im za to podwójną sakwę drogich kamieni na każdego wielbłąda. Przewoźnicy ruszyli w dalszą drogę i opowiadali wszystkim, jaką dobrą zrobili zamianę.
Niezadługo wszystkie karawany, które przechodziły tamtędy, zaczęły skręcać nad brzeg morza, do Chamdama. I wszystkie wyładowywały coraz nowe towary. Zwiozły też powoli materiały budowlane, dostarczyły rzemieślników. Zaczęła się budowa nowego miasta.
Z początku Chamdam myślał o tym, żeby wyruszyć na poszukiwanie żony i synów. Ale podróżni jednej z karawan powiedzieli mu, że z obu rozbitych statków nikt nie ocalał oprócz niego, bo kto nie utonął od razu, ten zginął później z głodu i pragnienia.
Chamdam cierpiał bardzo myśląc o losie swojej rodziny, ale nie przerywał pracy.
Po jakimś czasie na pustyni zakwitły sady i ogrody, stanęły piękne domy. Wyrosło całe miasto. Pośrodku stał pałac, miał on ściany wyłożone błyszczącymi kamieniami z dna morza i świecił rybakom i marynarzom jak latarnia morska.
Każdemu, kto przybył do miasta, Chamdam mówił:
- Wdowy i sieroty, biedni i bezdomni mogą przyjść do nowego miasta i pracować razem ze mną w miarę sił. Dostaną tu wszystko, czego potrzebują do życia.
Osiadało tam coraz więcej ludzi, aż powoli cała pustynna kraina zmieniła się w kwitnący raj. Tylko próżniaków i oszustów wypędzano natychmiast.
Na życzenie obywateli Chamdam został głową miasta i wszystkim zarządzał. Drzewo, pod którym odpoczął po raz pierwszy, stało teraz pośrodku wielkiego ogrodu i pokryło się całe liśćmi i owocami. Patrząc na nie Chamdam nieraz wspominał swój dawny ogród, i dom, i rodzinę.
Sława nowego miasta rozeszła się daleko. Rozmaici ludzie przyjeżdżali, żeby je obejrzeć. Kupcy przywozili zamorskie towary.
Kiedyś zawinął do portu statek bogatego kupca. Chciał on także zobaczyć nowe, wspaniałe miasto, a przy tym coś niecoś utargować.
Kupiec poszedł pokłonić się Chamdamowi, a jego siostra poszła na targ, żeby kupić zapasy na dalszą drogę.
Siostra kupca była kucharką na jego statku. Kupiec wstydzi! się ubogiej siostry i wszyscy myśleli, że to służąca.
Rozstawił bogaty namiot w jednym z ogrodów i rozłożył w nim swoje towary. Ponieważ bał się, zęby go złodzieje nie okradli, poprosił Chamdama o straż. Chamdam obiecał przysłać mu dwóch strażników.
Kiedy kupiec wrócił od Chamdama, a jego siostra z targu, zapadł wieczór. Kupiec wyjrzał na dwór i zobaczył, że strażnicy już są, więc położył się spokojnie spać.
Ale jego siostra nie mogła zasnąć. Przez szparę widziała w świetle księżyca dwie czarne postacie strażników i dolatywała ją ich rozmowa.
- Nudno tak siedzieć przez całą noc i milczeć - powiedział jeden. - Opowiadajmy sobie coś.
- Zdaje się, że żyjesz o rok dłużej i znosiłeś o jedną koszulę więcej, więc zapewne wiesz więcej niż ja - odezwał się drugi. - Ty zacznij opowiadać.
- Niech tak będzie. Opowiem ci moją historię. Było tak: miałem młodszego brata, miałem ojca i matkę. Rodzice moi stracili wszystko przez ludzką złość i postanowili opuścić razem z nami rodzinne miasto. Pamiętam, że wsiedliśmy wszyscy na statek i wypłynęliśmy na morze. W nocy zrobiła się burza. W gęstej mgle nasz statek najechał na inny i oba zatonęły. Wszyscy utonęli oprócz mnie, moi rodzice i brat zginęli także. Mnie fale wyrzuciły na brzeg. Znalazł mnie jakiś dobry człowiek i ocucił, pracowałem u niego przez kilka czy więcej lat, aż dorosłem. Do wiedziałem się o nowym, pięknym mieście na pustyni i postano wiłem poszukać w nim szczęścia. Nie wiem, jak dawno ty tu jesteś, ale jeżeli niedawno, to ci powiem, że nasz zarządca to bardzo dobry człowiek. Jest troskliwy jak ojciec i nawet nazywa się Chamdam, tak jak nazywał się mój ojciec.
- A ty sam jak się nazywasz? - zawołał młodszy strażnik.
- Rafi.
- A jak się nazywał twój brat?
- Chafiz.
- To ja jestem Chafiz, twój brat! Twój los - to i mój los!
Tak bracia poznali jeden drugiego. Padli sobie w objęcia.
Kobieta w namiocie słyszała ich rozmowę. Płakała potem długo, ale tak cicho, że strażnicy jej nie słyszeli. Kupiec nie przebudził się i nie wiedział o niczym.
Kiedy wstał wczesnym rankiem, strażników nie było już przed namiotem. Zawołał siostrę, żeby mu dała śniadanie. Zobaczył, że jest zapłakana, więc zapytał opryskliwie:
- Go ci się stało?
- To wina naszych strażników - odpowiedziała siostra.
Rozgniewany kupiec pobiegł do Chamdama na skargę.
Chamdam wezwał strażników.
- Nie obraziliśmy niczym tej kobiety - zaklinali się strażnicy. - Rozmawialiśmy tylko o sobie, opowiadaliśmy sobie swoje życie.
- Zawołajcie kobietę i powtórzcie przy niej wszystko, coście mówili w nocy - rozkazał Chamdam strażnikom.
Tak się stało. Kobieta, jak wszystkie kobiety w tym kraju, przyszła z zasłoną na twarzy i stanęła przed Chamdamem. Wtedy Raf i powtórzył swoje nocne opowiadanie.
- Chłopaki moje kochane, to ja jestem waszym ojcem! - zawołał Chamdam i chwycił synów w ramiona.
Kobieta odrzuciła zasłonę i odsłoniła twarz.
- Dzieci moje! Mężu mój! - zawołała.
Chamdam poznał swoją żonę. Ona też myślała dotąd, że jej rodzina utonęła.
Tak wszyscy się odnaleźli i szczęście wróciło do Chamdama.
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]