Chalandon Sorj - Powrót do Killybegs, Dziwaczne - wampiry, sci-fi itp - 123

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SORJ CHALANDON
POWROT DO KILLYBEGS
Z języka francuskiego przełożyła Joanna Kluza
Tym, którzy pokochali zdrajcę.
„Wiecie, co mówią drzewa, kiedy siekiera wkracza do lasu? Patrzcie! Stylisko to
jeden z naszych!”
Napis na murze w Belfaście
Przedmowa
„Teraz, kiedy wszystko się wydało, będą mówić w swoim imieniu. IRA, Brytyjczycy,
rodzina, bliscy, dziennikarze, których nigdy nawet nie spotkałem. Niektórzy ośmielą się wam
wyjaśniać, dlaczego i jak dopuściłem się zdrady. Może nawet będą pisać książki na mój
temat, co doprowadza mnie do wściekłości. Nie wierzcie w nic z tego, co będą twierdzić. Nie
ufajcie moim wrogom, a tym bardziej przyjaciołom. Odwracajcie się od tych, którzy będą
mówić, że mnie znali. Nikt nigdy nie był w mojej skórze, nikt. Zabieram dzisiaj głos
wyłącznie dlatego, że tylko ja jestem w stanie wyjawić prawdę. Albowiem mam nadzieję, że
po mnie nastanie cisza”.
Killybegs, 24 grudnia 2006 roku Tyrone Meehan
Kiedy ojciec mnie bił, krzyczał po angielsku, tak jakby nie chciał mieszać do tego
naszego języka. Uderzał, wykrzywiając usta, wrzeszcząc żołnierskie słowa. Kiedy ojciec
mnie bił, nie był już moim ojcem, tylko Patraigiem Meehanem. Posiniaczoną gębą,
lodowatym spojrzeniem, Meehanem złym wiatrem, na którego widok ludzie przechodzili na
drugą stronę ulicy. Kiedy mój ojciec sobie wypił, tupał, pruł powietrze, ranił słowa. Kiedy
wchodził do mojego pokoju, zrywała się noc. Nie zapalał świeczki. Sapał jak stare zwierzę, a
ja czekałem na jego pięści.
Kiedy mój ojciec sobie wypił, okupował Irlandię tak, jak to robił nasz wróg. Wszędzie
był nieprzyjazny. Pod naszym dachem, na swoim rogu, na drogach Killybegs, na
wrzosowisku, na skraju lasu, we dnie, w nocy Wszędzie zawłaszczał przestrzeń gwałtownymi
ruchami. Widać go było z daleka. Słychać go było z daleka. Potykał się o zdania i o gesty. W
Mullins, miejscowym pubie, zsuwał się ze stołka, podchodził do stolików i walił otwartymi
dłońmi między szklankami. Nie zgadzał się z czymś? Właśnie
w taki sposób odpowiadał. Bez słowa, z palcami w piwie i samym spojrzeniem.
Pozostali milkli, spuszczając głowy i odwracając wzrok. Wtedy wstawał, patrzył wyzywająco
po sali, skrzyżowawszy ramiona. Czekał na odpowiedź. Kiedy mój ojciec sobie wypił,
wzbudzał strach.
Pewnego dnia na drodze do portu rąbnął pięścią George’a, osła starego McGarrigle’a.
Węglarz nadał swemu zwierzakowi imię króla Anglii, żeby móc go kopać w tyłek. Byłem
tam, podążałem za ojcem. Maszerował chwiejnym krokiem, zataczając się od porannego
upojenia, a ja dreptałem z tyłu. Za rogiem, naprzeciwko kościoła mozolił się stary
McGarrigle. Ciągnął nieruchomego osła, z jedną ręką na siodle, z drugą na kantarze,
wymyślając mu od najgorszych. Ojciec przystanął. Popatrzył na starca, na jego zbuntowane
zwierzę, na zmieszanie jednego, upór drugiego, po czym przemierzył ulicę. Odepchnął
McGarrigle’a, stanął przed osłem, surowo mu pogroził, jakby mówił do brytyjskiego władcy.
Zapytał go, czy wie, kto to jest Patraig Meehan. Czy w ogóle ma pojęcie, jakiemu
człowiekowi się przeciwstawia. Pochylił się nad nim, przystawił czoło do jego czoła, groźny,
czekając na odpowiedź zwierzęcia, na jakiś ruch, na jego kapitulację. A potem uderzył,
potworny cios między oko a chrapę. George się przewrócił, położył na boku i brykiety węgla
powypadały z wózka.

Eirinn go Brach! -
krzyknął ojciec.
Następnie pociągnął mnie za ramię.

Mówienie po gaelicku oznacza stawianie oporu - mruknął jeszcze.
Po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.
*
Kiedy byłem dzieckiem, matka wysyłała mnie po niego do pubu. Panował mrok. Nie
miałem śmiałości wejść do środka. Krążyłem pod ciemnymi drzwiami Mullins i pod oknami
o zaciągniętych zasłonach. Czekałem, aż wyjdzie jakiś mężczyzna, aby wśliznąć się w
kwaśny odór piwa i potu, wilgoć płaszczy i zimny dym tytoniowy.
Pat? Zdaje się, że już pora na zupę - śmiali się przyjaciele ojca.
-
Kiedy nikt nie widział, podnosił na mnie rękę, lecz kiedy wchodziłem do jego świata,
witał mnie z otwartymi ramionami. Miałem siedem lat. Spuszczałem głowę. Stałem przy
barze, podczas gdy on kończył swą piosenkę. Z zamkniętymi oczami, z dłonią trzymaną na
sercu, opłakiwał swój rozdarty kraj, jego zmarłych bohaterów, jego przegraną wojnę,
przywoływał na pomoc Wielkich Przodków, powstańców z 1916 roku, żałobną kohortę
naszych pokonanych i wszystkich, którzy byli przed nimi, wodzów ga - elickich klanów i na
dodatek świętego Patryka wraz z jego biskupim pastorałem, żeby przepędzić angielskiego
węża. Ja spoglądałem nań z dołu. Słuchałem go. Obserwowałem milczenie innych i byłem z
niego dumny Jednak i pomimo wszystko. Dumny z Pata Meehana, dumny z takiego ojca,
mimo pleców, które poznaczył mi brunatnymi bliznami, i włosów, które wyrywał mi
garściami. Kiedy śpiewał o naszej ziemi, wszystkie czoła były uniesione, a oczy pełne łez.
Oprócz tego, że był zły, mój ojciec był irlandzkim poetą, a mnie witano jako syna tego
człowieka. Ponadto, ledwie przekroczyłem próg, było mi ciepło. Poklepywanie po plecach,
kuksańce, oko puszczone jak do mężczyzny, chociaż byłem dzieckiem. Ktoś pozwolił mi
zamoczyć usta w bru - natnożółtej piwnej pianie. Moja gorycz bierze się właśnie stamtąd.
Próbowałem. Piłem ową mieszaninę ziemi i krwi, ową gęstą czerń, która stanie się moją wodą
życia.
-
Pijemy naszą ziemię. Już nie jesteśmy ludźmi. Jesteśmy drzewami - śpiewał
mój ojciec, kiedy był szczęśliwy.
Pozostali opuszczali pub ot tak, odstawiwszy szklanki, w czapkach na głowach. Ale
nie on. Zanim przekroczył próg, zawsze opowiadał jakąś historię. Przyciągał uwagę po raz
ostatni. Wstawał, wkładał płaszcz.
Następnie wracaliśmy, on i ja. On się zataczał, mnie wydawało się, że go
podtrzymuję. Pokazywał księżyc, jego poświatę na drodze.

To światło umarłych - mawiał.
W blasku księżyca zachowywaliśmy się już jak duchy. Pewnej mglistej nocy chwycił
mnie za ramię. Stojąc przed falującymi wzgórzami, obiecał, że po życiu wszystko będzie
takie, spokojne i piękne. Przysiągł, że nie będę się już musiał niczego bać. Mijając
przekreśloną tablicę NA CE - ALLA BEAGA, obwieszczającą koniec naszej wioski,
zapewnił, że w raju mówi się po gaelicku. I że deszcz pada tam tak samo drobny jak dziś
wieczorem, ale za to ciepły i o smaku miodu. I śmiał się. I postawił mi kołnierz kurtki, żeby
mnie osłonić przed zimnem. Pewnego razu w drodze powrotnej chwycił mnie nawet za rękę.
A ja poczułem ból. Wiedziałem, że ta dłoń znów zaciśnie się w pięść, że z miękkiej wkrótce
zamieni się w metal. Za godzinę albo jutro, a ja nie będę wiedział dlaczego. Z powodu złości,
dumy, gniewu, z przyzwyczajenia. Byłem więźniem dłoni ojca. Tamtej nocy jednak, gdy
moje palce splotły się z jego palcami, cieszyłem się jej ciepłem.
*
Mój ojciec należał do Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Był
volunteer
, po gaelicku
óglach,
prostym żołnierzem z brygady Donegal IRA. W roku 1921 on i paru towarzyszy
sprzeciwili się zawieszeniu broni, wynegocjowanemu z Brytyjczykami. Nie zgodził się na
ustanowienie granicy, utworzenie Irlandii Północnej, rozdarcie naszej ojczyzny na dwoje.
Chciał przepędzić Anglików z całego kraju, bić się aż do ostatniego naboju. Po wojnie o
niepodległość z Brytyjczykami wybuchła wojna domowa między nami.

Zdrajcy, tchórze, sprzedawczyki! - spluwał ojciec, mówiąc o dawnych
towarzyszach broni stojących w szeregu po rozejmie.
Ci wiarołomcy zostali uzbrojeni przez Anglików, ubrani przez Anglików, otwierali
ogień do swych towarzyszy. Irlandzka była jedynie krew na ich rękach.
Mój ojciec został uwięziony bez sądu przez Brytyjczyków, skazany na śmierć i
ułaskawiony. W 1922 roku aresztowali go po raz drugi Irlandczycy, którzy wybrali obóz
kompromisu. Nigdy mi o tym nie opowiadał, ale i tak się dowiedziałem. Po sześciu latach
przerwy trafił do tego samego więzienia, do tej samej celi. Najpierw znęcał się nad nim wróg,
a teraz dawni kompani. Bili go przez tydzień. Żołnierze nowego wolnego państwa Irlandii
chcieli się dowiedzieć, gdzie są ostatni bojownicy IRA, oporni, nieposłuszni. W czasie owych
godzin, dni i nocy agresji te łajdaki torturowały mojego ojca, mówiąc po angielsku. Ich głosy
były niczym nieprzyjacielska stal. Tak jakby nie chcieli mieszać do tego naszego języka.
-
Czy pan jest Anglikiem? - zapytała go pewnego dnia jakaś stara Amerykanka.
-
Nie, wprost przeciwnie - odparł ojciec.
Kiedy ojciec mnie bił, był swoim przeciwieństwem.
W maju 1923 roku ostatni
óghzchs
z IRA złożyli broń, a mój ojciec się postarzał. Nasz
naród się podzielił. Irlandia została przecięta na dwoje. Pat Meehan przegrał wojnę. Nie był
już mężczyzną, lecz porażką. Zaczął dużo pić, dużo wrzeszczeć, bić się. Bić własne dzieci.
Kiedy jego armia się poddała, miał ich troje. Ósmego marca 1925 roku dołączyłem do
Seanny, Róisin, Mary, upchany na waleta w dużym łóżku. Z brzucha matki miało jeszcze
wyjść siedmioro. Dwoje nie przeżyje.
*
Po raz ostatni byłem świadkiem odwagi ojca w listopadzie 1936 roku. Właśnie wracał
ze Sligo. Wraz z dawnymi członkami IRA zaatakował zgromadzenie publiczne Błękitnych
Koszul, irlandzkich faszystów, którzy mieli walczyć w Hiszpanii po stronie generała Franco.
Po regularnej bójce na pięści i krzesła ojciec i jego towarzysze postanowili przyłączyć się do
Republiki Hiszpańskiej. Przez kilka dni nie mówił o niczym innym, tylko o wyruszeniu na
wojnę. Był piękny, wyprostowany, rozgorączkowany, przemierzał kuchnię żwawym
żołnierskim krokiem. Chciał zjednoczyć ludzi z kolumny Connolly ego w Brygadach
Międzynarodowych. Mówił, że Irlandia przegrała bitwę i że wojna odtąd toczy się tam.
Ojciec nie był wyłącznie republikaninem. Katolik z lenistwa, przez całe życie walczył na
rzecz rewolucji społecznej. Czcił flagę narodową, podziwiając zarazem czerwień
robotniczych bojów.
Miał czterdzieści jeden lat, ja jedenaście. Spakował się do Madrytu. Pamiętam tamten
poranek. Matka była w kuchni, przegadali oboje całą noc. Płakała. On miał tę swoją kamienną
twarz. Ona obierała ziemniaki. Wymieniała po kolei nasze imiona. Szeptem. Była to
modlitwa, bolesna litania. Siedziała tam, przy stole, kołysząc nieznacznie ciałem w tył i w
przód, recytując nas niczym paciorki różańca. „Tyrone... Kevin... Aine... Brian... Niall...”
Ojciec stał do niej tyłem, oparty o drzwi wejściowe, z czołem przytkniętym do drewna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakub791.xlx.pl