Chevalier Tracy - Plonal ogien twoich oczu, 09.14

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tracy Chevalier
Płonął ogień
twoich oczu...
1
Marzec 1792
~ I ~
Rozdział 1
Było coś upokarzającego w czekaniu na wozie wyładowanym gratami na ruchliwej
londyńskiej ulicy, na oczach ciekawskich gapiów. Jem Kellaway siedział obok sterty
krzeseł typu Windsor, wykonanych przez ojca wiele lat temu, i w osłupieniu patrzył, jak
przechodnie bez skrępowania dosłownie wsadzają nosy w ich dobytek. Nie był
przyzwyczajony do widoku tylu obcych naraz; pojawienie się choćby jednego przybysza
w ich miasteczku w Dorsetshire byłoby wydarzeniem komentowanym jeszcze wiele dni
później, nie mówiąc już o przejawach ich zainteresowania i wścibskich spojrzeniach.
Chudy chłopiec o pociągłej buzi, głęboko osadzonych niebieskich oczach i kędzierzawych
jasnoblond włosach, opadających poniżej uszu, był na tyle niepozorny, że nie przyciągał
niczyjej uwagi, ludzie częściej patrzyli na dobytek niż na niego. Jakaś para zatrzymała się
nawet, biorąc różne rzeczy do ręki, jakby stali przed straganem, macając gruszki i
sprawdzając, które są najdojrzalsze. Kobieta mięła w palcach rąbek nocnej koszuli,
wystający przez dziurę w pękniętej torbie, mężczyzna brał kolejno do ręki piły Thomasa
Kellawaya, próbując ostrość zębów i nie kwapiąc się z odłożeniem ich na miejsce, nawet
kiedy Jem krzyknął: „Hej!".
Nie licząc krzeseł, wóz był wyładowany głównie narzędziami służącymi
Thomasowi do wykonywania zawodu, takimi jak drewniane obręcze do gięcia drewna na
oparcia i poręcze krzeseł windsorskich, w których się Thomas specjalizował, rozebrana
tokarka do toczenia nóg tychże krzeseł, cała kolekcja pił, siekier, dłut i świdrów. Krótko
mówiąc, narzędzia Thomasa Kellawaya zajmowały tyle miejsca, że przez tydzień podróży
z Piddletrenthide do Londynu musieli na zmianę zsiadać z wozu i iść na piechotę.
A wóz, powożony przez pana Smarta, ich krajana z Piddle Valley, człowieka o
zaskakującym apetycie na przygody, zatrzymał się przed Amfiteatrem Astleya. Thomas
2
Kellaway miał dość blade pojęcie o tym, gdzie mógłby znaleźć Philipa Astleya, za to w
ogóle nie miał pojęcia, jak rozległy jest Londyn. Był przekonany, że kiedy stanie pośrodku
miasta, z pewnością zobaczy amfiteatr, w którym występował cyrk, dokładnie tak, jak w
Dorchester. Szczęśliwie jednak dla nich Cyrk Astleya był w Londynie dobrze znany,
dzięki czemu szybko skierowano ich na koniec Mostu Westminsterskiego, do dużego
budynku z okrągłym, ostro zakończonym drewnianym dachem i wejściem ozdobionym
czterema kolumienkami. Na samym czubku dachu powiewała biała flaga, na której z
jednej strony widniał czerwony napis „Astleya", a z drugiej czarny „Amfiteatr".
Za wszelką cenę starając się ignorować ciekawskie spojrzenia przechodniów, Jem
utkwił wzrok w pobliskiej rzece, nad którą spacerował pan Smart - „by rzucić okiem na
Londyn" - i w Moście Westminsterskim, który wznosił się łukiem nad wodą, ginąc gdzieś
po drugiej stronie rzeki w dalekim masywie kanciastych wież i strzelistych iglic opactwa
westminsterskiego. Żadna z rzek, które Jem znał z Dorset, jak Frome szerokości wiejskiej
dróżki czy Piddle rozmiarów łatwego do przeskoczenia strumyka, w niczym nie
przypominała Tamizy, z jej szerokim korytem wypełnionym burzliwymi
zielonkawobrązowymi wodami miotanymi tam i z powrotem przez odpływy i przypływy
dalekiego morza. Zarówno na rzece, jak i na moście panował ożywiony ruch; na wodzie
statków, na moście powozów, wszelkiego rodzaju konnych pojazdów, a także pieszych.
Jem nigdy dotychczas nie widział tylu ludzi naraz, nawet w dni targowe w Dorchester, i
tak go to wszystko rozpraszało, że nie był w stanie na niczym skupić uwagi.
Mimo pokusy, żeby zejść z wozu i dołączyć do spacerującego nad rzeką pana
Smarta, Jem nie śmiałby zostawić samych Maisie i matki. Maisie Kellaway rozglądała się
w osłupieniu, machając chusteczką przy twarzy.
- Boże, co za potworny upał jak na marzec - powiedziała. - W domu nigdy nie było
tak gorąco, prawda, Jem?
- Jutro będzie chłodniej - obiecał jej brat i chociaż Maisie była od niego o dwa lata
starsza, wydawało mu się często, że jest jego młodszą siostrą, którą powinien chronić
przed nieprzewidywalnością świata, choć trudno było o czymś takim mówić w Piddle
Valley. Znacznie cięższe zadanie miałby tutaj.
3
Anne Kellaway, tak jak i Jem wpatrzona w rzekę, bacznie obserwowała chłopaka w
łodzi, nieszczędzącego sił przy wiosłach. Naprzeciwko chłopca siedział pies, ciężko
dysząc w upale. Poza psem łódź była pusta. Jem wiedział, o czym myśli matka, śledząca
postępy chłopaka: o jego bracie Tommym, wielkim miłośniku psów, za którym zawsze
szwendał się co najmniej jeden wioskowy kundel.
Tommy Kellaway był przystojnym chłopakiem ze skłonnością do śnienia na jawie,
co trochę niepokoiło rodziców. Bardzo wcześnie stało się jasne, że Tommy nigdy nie
będzie wytwórcą krzeseł, ponieważ nie zdradzał najmniejszego zainteresowania ani
drewnem z jego rozlicznymi możliwościami, ani narzędziami, którymi posługiwania się
ojciec próbował go nauczyć. Potrafił zatrzymać świder w pół obrotu czy pozwolić, by
tokarka, stopniowo wytracając szybkość, stawała w trakcie pracy, podczas gdy on siedział
zapatrzony w płomień albo w siną dal. Skłonność tę odziedziczył po ojcu, z tą różnicą, że
ojciec po chwili wracał do pracy.
Pomimo tej absolutnie bezużytecznej cechy, którą Anne Kellaway głęboko
pogardzała, matka kochała go bardziej niż którekolwiek ze swoich dzieci, choć trudno by
jej było wyjaśnić dlaczego. Może czuła, że będąc niezaradny, tym bardziej potrzebował jej
opieki. To prawda, że Tommy był świetnym kompanem i że jak nikt inny potrafił ją
rozśmieszyć. Ale śmiech zamarł jej na ustach rankiem sześć tygodni temu, kiedy znalazła
go leżącego za domem pod gruszą. Musiał się wdrapać na drzewo, żeby zerwać jedyną
gruszkę, jaka się na nim ostała, prowokacyjnie uczepiona gałęzi, całkowicie poza ich
zasięgiem, grożąc utratą wybornego smaku w razie mrozu. Gałąź załamała się pod
Tommym, chłopak spadł i skręcił kark. Ilekroć Anne Kellaway myślała o swoim synu, jej
serce przeszywał ostry ból. Było tak i teraz, kiedy patrzyła na chłopca z psem w łodzi.
Tego uczucia nie potrafiło zatrzeć nawet pierwsze spotkanie z Londynem.
4
Rozdział 2
Przechodząc między kolumnami amfiteatru, Thomas Kellaway czuł się bardzo mały
i onieśmielony. Był niskim, szczupłym mężczyzną o mocno skręconych, przyciętych krót-
ko włosach przypominających sierść teriera. Jego obecność nie wywarła wielkiego
wrażenia na tak paradnych wrotach. Wszedłszy do środka, znalazł się w ciemnym, pustym
holu, gdzie słychać było stukot końskich kopyt i strzelanie z bicza. Idąc za tymi
odgłosami, trafił na widownię. Stanął między rzędami ławek i zobaczył arenę, wokół
której biegały truchtem konie. Jeźdźcy raczej stali z boku, niż siedzieli w siodłach. Młody
mężczyzna wykrzykiwał komendy ze środka areny i strzelał z bata. I chociaż Thomas miał
okazję oglądać te popisy zaledwie miesiąc wcześniej w Dorchester, to i teraz stał
zapatrzony w tę scenę, nie mogąc oderwać od niej oczu. A co najdziwniejsze, jeźdźcy
potrafili powtarzać swoje numery. Numer wykonany po raz pierwszy mógł się wydawać
sprawą szczęśliwego przypadku, powtórka niezawodnie świadczyła o dużym kunszcie.
Arenę otaczała drewniana konstrukcja składająca się z lóż i galerii, zawierająca
miejsca siedzące i stojące. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol w kształcie potrójnego koła
od wozu. Dodatkowym źródłem światła były otwarte świetliki w wysokim okrągłym
dachu.
Thomas Kellaway niedługo przyglądał się wyczynom jeźdźców, szybko bowiem
podszedł do niego mężczyzna i zapytał, czego sobie życzy.
- Chciałbym się zobaczyć z panem Astleyem, jeśli mnie przyjmie - odparł Thomas.
John Fox był zastępcą dyrektora cyrku. Miał sumiaste wąsy i ciężkie na pół
przymknięte powieki, które otwierał szeroko tylko przy okazji większych katastrof,
których było już i miało być jeszcze wiele w czasie długiej kariery Philipa Astleya jako
impresaria cyrku. Nagłe pojawienie się w amfiteatrze człowieka z Dorset najwyraźniej nie
zostało uznane przez Johna Foxa za katastrofę, ponieważ patrzył na przybysza bez
zdziwienia spod półprzymkniętych powiek. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie pytają
o jego szefa. Miał też niezwykłą pamięć, bezcenną u zastępcy dyrektora, i zapamiętał
Thomasa Kellawaya sprzed miesiąca.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakub791.xlx.pl